ROZDZIAŁ PIERWSZY
Są takie dni, że po prostu nic się nie dzieje. Idziesz sobie dziarsko do szkoły, radośnie pogwizdując i myśląc o tym, jakie to życie jest piękne i jaki zaszczyt cię spotkał, że masz przyjemność egzystować na tym świecie, myślisz sobie: mogłoby się coś wydarzyć, coś ciekawego, coś, co odmieni całą moją przyszłość. Dlaczego właśnie nie dzisiaj, nie w taki piękny dzień, kiedy wydaje się, że wszystko jest możliwe? Kto wie, może tuż za rogiem czeka na mnie niespodzianka i niedługo będę najszczęśliwszą osobą na Ziemi…
Gówno prawda. Kiedy czegoś bardzo chcesz, to z reguły nigdy tego nie dostajesz. Jedno z praw Murphy’ego, które są moją osobistą Biblią brzmi Nie ma czegoś takiego jak książkowy przypadek. Dobijające, ale prawdziwe. Wiecie, kiedyś byłem takim niepoprawnym optymistą, kiedy padał deszcz, cieszyłem się, że będzie tęcza, a kiedy coś mi nie wychodziło powtarzałem sobie ,,Spokojnie, do trzech razy sztuka!’’. Mówili mi, że mam dobre podejście do życia. Że z takim nastawieniem na pewno dużo osiągnę. Wiecie, co się później stało? Rzeczywistość dała mi w dupę, ot co. Pobolało, pobolało, ale przestało i teraz już nie skaczę jak wariat na widok spadającej gwiazdy, która może spełnić wszystkie moje różowe życzenia, bo wiem, że to meteoryt, który za sto lat rąbnie w Ziemię i rozwali ją na pół. Matka natura jest suką – kolejna złota myśl mojego idola, Edwarda Murphy’ego. Znam je wszystkie na pamięć, przysięgam. Czasami naprawdę wydaje mi się, że jestem nie do końca zdrowy psychicznie. Nie chodzi mi o to, że jestem szalony, tylko… sam nie wiem. Jakby ten dawny chłopak, który kiedyś był mną, odszedł na zawsze i zostawił tylko swój cień. Czuję się jak cień. To chyba nie jest najnormalniejszy objaw w psychice szesnastolatka, prawda..?
Odchyliłem głowę i spojrzałem w niebo, zastanawiając się, czy zdążę do szkoły przed deszczem. Pewnie nie. Co prawda na razie niebo było przejrzyście niebieskie, ale kto wie, co akurat strzeli do głowy temu facetowi tam na górze? Uprzedzając wszelkie pytania – nie jestem ateistą, ale też nie wierzę we fruwające z gołymi tyłkami aniołki. Bóg pewnie jest sobie gdzieś tam wysoko, ale nie ma czasu, żeby zawracać sobie dupę jakimiś marnymi ludźmi.
Przesunąłem leniwie wzrok nieco w prawo, ziewając przy tym potężnie i… zamarłem z otwartymi ustami, gapiąc się na skraj dachu olbrzymiego wieżowca, na którym właśnie zobaczyłem jakiś ruch. Musiałem wyglądać naprawdę kretyńsko, stojąc na środku ulicy z otwartą buzią i patrząc się w górę z szokiem wypisanym na twarzy wielkimi literami, ale nie było czasu, by się tym przejmować.
Na dachu stał człowiek. A raczej nie stał, tylko przechadzał się po jego powierzchni jakby to był trawnik. Wyglądał na mężczyznę, chociaż trudno było to określić z tej odległości. Co on tam w ogóle robił i jakim cudem tam wylazł? Planował jakąś desperacką śmierć, czy po prostu wyszedł się przewietrzyć? To mogło być interesujące.
- Niezły numer, co? Łazi po tym dachu już tak z pół godziny. – Spojrzałem zaskoczony w stronę, z której dobiegał głos. Chłopak pół – siedział, pół – leżał na pokrywie od kosza na śmieci, gapiąc się tak jak ja przed chwilą w górę i od czasu do czas zaciągając się jakimś niesamowicie dymiącym skrętem. W pierwszej chwili wziąłem go za zwykłego żula, bo takich było tu nie mało, ale potem dotarło do mnie, że mógł być niewiele starszy ode mnie. Miał postawione na żelu dwukolorowe włosy, z przodu jasne, z tyłu brązowe. Bezdomny świr? Nie, raczej jakiś ekscentryczny wieśniak.
Zmierzyłem wzrokiem jego wytarte spodnie z krokiem w kolanach, wyblakłą marynarkę, która kiedyś pewnie była czarna i kolorową arafatkę z frędzlami. Na nogach miał oczywiście niebiesko -pomarańczowe skejty, niczym jakiś pieprzony Justin Bieber. W dodatku jego twarz dziwnym trafem przywiodła mi na myśl dinozaura, ale to chyba przez moją szalejącą wyobraźnię.
Jeśli da się tu popełnić błąd, to on go zrobi. Murhpy, byłeś geniuszem.
Dziwadło nagle zwróciło się do mnie z podejrzanie przyjaznym uśmieszkiem. Chce mnie zgwałcić? Powinienem uciekać?
- Pociągniesz zioła? – zapytał, zanim zdążyłem wziąć rozbieg.
- Nie, dzięki, raczej niekoniecznie – mruknąłem z rozczarowaniem. Gdyby postanowił mnie gonić, miałbym przynajmniej ciekawą wymówkę w szkole.
Wzruszył ramionami i wypuścił dym nosem.
- Trudno, więcej dla mnie.
- Ty wiesz, że to nie jest żadne zioło, prawda? – dodałem po chwili, bo żal mi było patrzeć jak ten koleś się męczy. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Co..? Ale… Jasne, że jest prawdziwe, co ty gadasz? Facet, który mi je sprzedał…
- …prawdopodobnie zerwał jakieś byle jakie zielsko, jeśli wcześniej go nie obsikał.
Chłopak jęknął żałośnie, wyrzucając papierosa za siebie.
- To by tłumaczyło, dlaczego nie dawało żadnej fazy. Żadnych kwiatków, gwiazdek, fajerwerków, nic!
Przewróciłem oczami, coraz bardziej znudzony tą bezsensowną konwersacją. Uniosłem głowię, by jeszcze raz sprawdzić, czy niedoszły samobójca nadal tam łazi. Łaził.
- Hej, a tak w ogóle, to co ten tam wyprawia?
- Och, nic i to jest nudne. Czekam tu od trzydziestu minut na jakieś dobre samobójstwo, a ten tylko przechadza się jak po wybiegu – odparł wyraźnie rozczarowany takim obrotem spraw Dino.
- Hm. – Odgarnąłem z czoła włosy, które wiecznie wchodziły mi do oczu. – Może powinniśmy go stamtąd ściągnąć..?
Moja propozycja nie spodobała mu się, bo tylko prychnął z frustracją. Czyżbym znalazł bratnią duszę?
- Chyba cię pogięło. To żadna zabawa! Lepiej zmotywujmy go, żeby skoczył. Dobry doping nie jest zły. Może się przełamie!
Oho, chyba naprawdę znalazłem bratnią duszę na śmietniku. Kto by pomyślał?
- No dobra. A jak nie skoczy?
- To wejdziemy tam i go zepchniemy ! – Dino zachichotał diabelsko, sadowiąc się wygodniej na pokrywie od kosza. Przycupnąłem obok niego i zaczęliśmy nasz doping, zupełnie ignorując zdegustowane moherowe babcie, które przechodziły obok nas, powtarzając, że dzisiejsza młodzież jest zepsuta i niewychowana, i w ogóle do bani.
Po licznych, optymistycznych „SKACZ, DASZ RADĘ, ZŁAPIEMY CIĘ!’’ i mniej optymistycznych „ZOBACZ, JAKI ŚWIAT JEST BRZYDKI I ZŁY, NIKT CIĘ NIE KOCHA, SKACZ!” poddaliśmy się. Poczułem, że moje gardło nie będzie zdolne do wydawania jakichkolwiek dźwięków przez następny tydzień.
- Chyba nas nie słyszy – podsumował Dino ze smutkiem. – Drań jest za wysoko.
- Wychodzimy tam do niego? – zapytałem, jednocześnie ukradkiem zerkając na zegar w mojej starej komórce, który oznajmiał, że dochodziło wpół do dziewiątej. Cóż, może jeszcze zdążę na drugą lekcję? W każdym razie, w końcu w moim nudnym i przewidywalnym życiu działo się coś interesującego. Tak, tak, wiem. Podniecam się spotkaniem z pseudo skejtem i niedoszłym samobójcą na dachu, zapewne zupełnie niepotrzebnie. Ale to zawsze jakaś rozrywka.
Chłopak przystał na moją propozycję, zakasał rękawy, cierpliwie poczekał, aż zepnę sobie włosy gumką recepturką (naprawdę przydałby mi się w końcu fryzjer) i poszliśmy do windy wieżowca. Strażnik zmierzył nas podejrzliwym wzorkiem (i wcale mu się nie dziwię, nie co dzień widzi się skejta o wyglądzie dinozaura z zacieszem na ryju i znudzonego życiem chłoptasia w glanach i wytartej kurtce motocyklowej, w dodatku z takimi kłakami, które ze sto lat nożyczek nie widziały), ale przepuścił nas bez słowa. Pewnie ten blok był pełen dziwadeł. Albo po prostu nie chciało mu się nas sprawdzać.
Wjechaliśmy windą na ostatnie piętro i tu pojawił się mały problem, bo nie wiedzieliśmy, którędy ten szaleniec wylazł na dach. Staliśmy chwilę w korytarzu, niezdecydowani, aż w którymś momencie Dino wydał z siebie dziki pisk radości i wskazał na otwarte okno, obok którego przyczepione były schodki przeciwpożarowe. Pozwoliłem mu wejść pierwszemu, na wszelki wypadek, gdyby schodki okazały się jednak mniej przyczepione, niż nam się wydawało. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, z zainteresowaniem spojrzałem w dół, na małe samochody i małych ludzi, którzy niczym mrówki spieszyli się nie wiadomo gdzie i po co. Zza chmur wyszło słońce i zalało swoją poświatą całą powierzchnię dachu. Uroczo.
- Psst! – syknął Dino, odrywając mnie od podziwiania widoczków. Wyjrzałem zza komina, za którym kucnęliśmy. Nasz niedoszły pan samobójca stał tyłem do nas, nerwowo przytupując adidasem o rynnę i nucąc coś pod nosem. Chyba znudziło mu się łażenie w kółko i w końcu miał zamiar skoczyć. Patrzyliśmy zafascynowani, ale nic się nie działo.
Nagle sięgnął po coś, co leżało przed nim w dużym, czarnym pokrowcu. Wstrzymałem oddech. Zwłoki? Chłopak schylił się i wyciągnął stamtąd… gitarę. Przewiesił ją sobie przez ramię i zaczął brzdąkać jakąś zupełnie mi nieznaną melodię. Bardzo dziwną melodię. Trochę niepokojącą, ale też usypiającą. Nagle zachciało mi się spać.
- Ty, to chyba jakiś wariat – skwitował szeptem Dino, nie dostrzegając w tej sytuacji nic niezwykłego. – Wylazł na dach, żeby sobie pograć. Nuudaa.
Trąciłem go w bok, żeby się zamknął, ale było już za późno. Chłopak odwrócił się i spojrzał prosto na nas, zanim zdążyliśmy schować głowy za kominem. Cholera.
- Kto tam jest?! – zawołał miękkim, czystym barytonem, którym każda zaśpiewana piosenka brzmiałaby pewnie mistrzowsko.
Wymieniliśmy z Dinozaurem przerażone spojrzenia. A co, jak to faktycznie jakiś psychol? Co, jeśli nas zrzuci z tego dachu, śmiejąc się szyderczo, a potem zagra marsz żałobny na tej swojej mandolince..? Nie mieliśmy wyboru, wyszliśmy ze skruszonymi minami na spotkanie ze świrniętym samobójcą – mordercą – gitarzystą.
Zmierzył nas zdumionym spojrzeniem, przekrzywiając głowę, jak szczeniak, któremu każe się wykonać komendę „siad” bez żadnej przekąski w nagrodę. Był bardzo wysoki i szczupły, miał burzę brązowych włosów, nie tak długich jak ja, ale i tak za długich, bo skręcały mu się lekko na końcach. Wbijał w nas wzrok sarenki Bambi, bo jego oczy były wielkie i brązowe jak u tego disneyowskiego jelenia, który nie mógł się zdecydować, jakiej jest płci.
Gapiliśmy się wszyscy troje na siebie bez słowa, dopóki wargi gitarzysty nie powędrowały niepewnie w górę, a po chwili ułożyły się w szeroki uśmiech. Nie był to bynajmniej uśmiech szaleńca, dzięki Bogu. Odetchnęliśmy z ulgą.
- Ten dach to naprawdę świetne miejsce na rozmyślania, co? – zagadnął Bambi, uroczo mrugając oczami, bo wschodzące słońce chyba go oślepiało. Jasne, pogawędek przy herbatce mu się zachciało. Mogłem to przewidzieć, zanim zdecydowałem się męczyć swoje biedne kończyny dolne, fatygując się do jego świątyni dumania. Rzuciłem Dino mordercze spojrzenie. Jego wina, człekokształtna kreatura. Dobrze, że wszyscy jego kuzyni wyginęli przed epoką kamienia łupanego, bo świat byłby jeszcze gorszy, gdyby łaziły po nim same takie pustogłowe poczwary. – Nie wiedziałem, że ktoś oprócz mnie tu przychodzi – kontynuował tym czasem brązowooki wielkolud. – Może usiądziecie..? – Wskazał na rozłożony na zakurzonej powierzchni dachu kocyk.
Nie no, pewnie. Gdzie są herbatniki? Może jeszcze fajkę pokoju tu zapalimy? Może jeszcze frytki do tego?! A przepraszam bardzo, prowizoryczny kibel też sobie tu przytachał, czy w jego skromnych progach potrzeby załatwia się do komina?
Sull miała rację. Naprawdę powinienem ograniczyć swoje sarkastyczne monologi wewnętrzne.
- W sumie czemu nie. – Zapalił się Dino. Spojrzałem na niego jak na ostatniego kretyna. Serio aż tak mu brakowało wrażeń? Mamy przed sobą dwumetrowego kolesia z gitarą, który w każdej chwili może nam tą gitarą przywalić, zgwałcić i przetrząsnąć kieszenie. Nie, żebym chował w nich jakieś bogactwa, Dino zresztą też na milionera nie wyglądał, ale jednak wolałbym jeszcze nie tracić dziewictwa. Tak tylko mówię, na wszelki wypadek.
- Nazywam się Minho. Choi Minho. – Hoho, James Bond się znalazł. – Niedawno przeprowadziłem się tu z rodziną z Seulu. Miło mi was poznać. Chodzicie do liceum imienia Kim Yu Shin?
- Taaa… - Dino potrząsnął jego ręką z szerokim uśmiechem. – Niestety, chociaż w sumie częściej mnie tam nie ma, niż jestem. Buda to nie rozrywka dla mnie. Na marginesie, jestem Jonghyun.
No proszę, oficjalnie zostali najlepszymi przyjaciółmi. Już miałem prychnąć z irytacją, ale wówczas obaj przenieśli pytający wzrok na mnie. Bambi przyglądał mi się chwilę, wyraźnie zafascynowany.
- To twoja dziewczyna..?
PRZEPRASZAM BARDZO, KURWA, ŻE JAK, ŻE CO, ŻE GDZIE?! EKHEM, CZY ON SOBIE JAJA ROBI?! BARDZO ZŁE POSUNIĘCIE, TY OBOJNAKOWATY JELENIU!
- Jestem LEE TAEMIN – wysyczałem przez zęby, mając nadzieję, że jad z mojej śliny wypali mu dziury w tej ładnej buźce. – Jestem CHŁOPAKIEM. I prędzej skoczyłbym na główkę z tego twojego głupiego dachu, niż wchodził w jakiekolwiek bliższe kontakty z którymkolwiek z was. Dziękuję, do widzenia.
Obróciłem się napięcie, klnąc na czym świat stoi i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku drabinki przeciwpożarowej. Doszedłem już do skaju dachu, kiedy zahaczyłem rozwiązaną sznurówką o wystającą rynnę i runąłem do przodu. Z mojego gardła wydobył się przerażony pisk, którego nie potrafiłem powstrzymać, gdy dotarło do mnie, że przed sobą mam tylko pustą przestrzeń i żadnego punktu podparcia. To koniec. Umieram. Nawet nie zdążyłem spisać testamentu… A gdybym nawet miał taką sposobność i tak nie mam nic, co mógłbym komuś przepisać. Ewentualnie swój wieczny pesymizm i złośliwość, mógłbym zapisać w spadku Sulli. Niech się smarkula cieszy i niech mnie pochowa w glanach, bo jak nie, to…
Poczułem, jak ktoś mocno zaciska palce na moim przedramieniu i mogłem się założyć, że pozostaną mi tam siniaki. W następnej chwili leżałem na twardej powierzchni dachu, łapczywie łapiąc powietrze jak wyciągnięta z wody ryba, a serce waliło mi w klatce piersiowej tak, że aż cały się trząsłem. Coś, a raczej ktoś przygniatał mnie, siedząc na mnie okrakiem i potrząsał moimi ramionami. Z trudem skupiłem wzrok na jego twarzy. Była blada, z wielkimi, przerażonymi, czekoladowymi oczami, które wpatrywały się we mnie błagalnie. Zacisnąłem powieki, lekko zamroczony. Anioł? Więc jednak umarłem? Spojrzałem jeszcze raz i stwierdziłem, że jeśli faktycznie nie żyję, to jestem raczej w piekle, bo teraz oprócz domniemanego anioła pochylał się jeszcze nade mną kolorowo włosy dinozaur. Obaj wyglądali, jakby przeżyli większy szok, niż ja. I coś krzyczeli. Skrzywiłem się, kiedy z wolna powracała mi świadomość.
- ŻYJESZ?! O mój Boże, Taemin, żyjesz?! Wszystko w porządku? Jonghyun, dzwoń po karetkę! Tak mi przykro… To moja wina…
Tak, pewnie, że twoja. Potnij się jeszcze z tej depresji. Jęknąłem słabo, podnosząc się z trudem do pozycji siedzącej. Zmierzyłem spanikowanego Bambi wrogim spojrzeniem. Też mi anioł od siedmiu boleści. Jak mu tam w końcu było? Minho?
- Minho, możesz ze mnie zejść, z łaski swojej? – poprosiłem najgrzeczniej, jak się dało. Natychmiast przestał mnie molestować i w zamian za to pomógł mi wstać. Zdmuchnąłem z twarzy irytujące włosy. Jonghyun tym czasem zastanawiał się na głos, jaki jest numer na pogotowie. W tym celu wyliczał wszystkie cyfry od zera do dziewiątki z bardzo skupionym wyrazem twarzy, co jakoś do niego nie pasowało. Westchnąłem ciężko, rozmasowując biodro, które nieco ucierpiało po bliskim spotkaniu z ziemią i kroczem Minho, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi.
- Chodź, usiądź sobie. – Zakomenderował wyżej wymieniony, a ja nawet nie miałem siły się z nim kłócić. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, a była dopiero dziewiąta rano. I na co ci to wszystko, Lee Taemin? Powinieneś jak grzeczny chłopiec siedzieć teraz w ławce na nudnej historii czy innej matmie, a nie szwendać się po dachach z podejrzanym towarzystwem.
- Muszę iść do szkoły – oznajmiłem, wciąż lekko drżącym głosem. Odchrząknąłem parę razy, odpychając podtrzymujące mnie ostrożnie ręce brązowowłosego. – Miło było poznać. Dzięki za uratowanie mi życia, czy coś tam…
- Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie – zaoponował Jonghyun. Kolejny nadopiekuńczy się znalazł. – Buda nie ucieknie. Też chyba za często w niej nie bywasz, bo cię nigdy nie widziałem.
- Bo jestem w pierwszej klasie – żachnąłem się. – Dzisiaj miał być mój pierwszy dzień w liceum, słodko, prawda? A wy musieliście go brutalnie spieprzyć.
- Ale to ty chciałeś tu wejść, żeby sprawdzić, czy Minho ma zamiar popełnić samobójstwo! – zawołał Jonghyun oskarżycielsko. Minho przenosił zaskoczony wzrok ze mnie na niego i z powrotem.
- Chcieliście sprawdzić… Och.
Przejechałem dłonią po twarzy. Nietaktowny dureń.
- To nie tak. Po prostu spotkaliśmy się pod tym wieżowcem i zobaczyliśmy cię, i zastanawialiśmy się, co ty tu robisz. Więc przyszliśmy. I to był pomysł Dino, nie mój. Przepraszam, jeśli przeszkodziliśmy ci niezwykle produktywną randkę z twoją gitarą. Czy teraz mogę już sobie iść? – Zacząłem się powoli podnosić, ale silna ręka ściągnęła mnie z powrotem na koc. Minho wyciągnął z plecaka termos, nalał do kubka trochę parującej cieczy, po czym korzystając z mojego zdezorientowania, przytknął mi go do ust i wlał zawartość. Zakrztusiłem się, a oczy zaszły mi łzami.
- YAH! Co ty wyprawiasz?! Au… Mój język…
Gorący napój lekko mnie poparzył. Chcąc nie chcąc przełknąłem i ze zdumieniem stwierdziłem, że nigdy czegoś takiego nie piłem. To nie była herbata. To było coś w stylu kawy, chociaż tak naprawdę nie miałem za dobrego porównania, bo jedyną kawą, z jaką do tej pory miałem do czynienia, była rozcieńczona wodą obrzydliwa lura ze szkolnego automatu. A to było coś… nowego. Coś, co naprawdę pachniało, jak kawa.
Minho uśmiechnął się na widok mojej skołowanej miny.
- Cappuccino z czekoladą i cynamonem. Tajnej receptury mojego przyjaciela. Wpadnij kiedyś. – Wcisnął mi w rękę sztywny kartonik. Spojrzałem na niego ciekawie. SHINee Cafe, zapraszamy na uroczyste otwarcie nowej kawiarni w SM Town, przyjęcie powitalne odbędzie się w środę o 18:00. Degustacja kawy na koszt firmy. Natychmiast wróciłem do siebie i zmiąłem papierek w dłoni. Już lecę. Kolejny idiotyczny piknik dla bogatych snobów. Popatrzyłem na brązowowłosego z obrzydzeniem. Jego oczy miały kolor kawy, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło.
- Dzięki, ale nie skorzystam – warknąłem, podnosząc się z ziemi. Tym razem nikt mnie nie zatrzymywał. – Spieszę się. Dino, idziemy – rzuciłem mimowolnie do zdezorientowanego Jonghyuna. Czułem z nim jakąś więź, być może dlatego, że nie wyglądał pod żadnym pozorem na snobistycznego dupka z masą hajsu, w przeciwieństwie do Minho. Teraz dopiero rzuciły mi się w oczy jego widocznie markowe spodnie, koszula, srebrny zegarek, nie wspominając już o gitarze. Nienawidzę bogatych ludzi. Pewnie dlatego tak często kradnę.
Poczułem, że moja twarz robi się czerwona z bezsilnej złości. I ten zadufany gnojek jeszcze śmiał mnie dotykać! Zszedłem po drabince, zagryzając mocno dolną wargę, żeby nie zacząć krzyczeć z frustracji i ruszyłem do windy. Usłyszałem potulne kroki Jonghyuna za sobą.
~*~
Reszta dnia była, mówiąc krótko, węzłowato, do dupy. Nie ma nic ciekawego w nowej szkole, nie, żebym się spodziewał, że coś takiego się znajdzie. Szkoła, jak szkoła. Do bólu podobna do każdej innej. Moja klasa też do oryginalnych nie należała – kilku dresiarzy mówiących tubalnym głosem, którzy na każdej przerwie szli fajczyć za śmietnik (pomyślałem, że Jonghyun mógłby się z nimi dogadać), grupka chichoczących, pustych lal z kilogramową tapetą na twarzy, które taksowały wszystkich krytycznym wzrokiem i wymieniały się uwagami na ten temat, kilku kujonów z nosem w książkach, szare myszki ginące w tłumie, znaleźli się też sportowcy i metalowcy. Ci ostatni wyraźnie zastanawiali się, czy nie jestem jednym z nich, zapewne z powodu moich długich włosów, glanów i kurtki motocyklowej. Kiedy tylko zobaczyłem, że jeden z nich idzie w moją stronę, czmychnąłem do toalety. Jakoś nie miałem ochoty się z nimi integrować.
Nie, żebym się rozglądał, czy coś w tym stylu, ale nie widziałem już tego dnia ani Dino, ani Bambi. Obaj gdzieś prysnęli, ten pierwszy penie wyruszył na poszukiwanie jakiegoś dającego fazę zioła lepszej jakości, a ten drugi prawdopodobnie zaszył się znowu na jakimś dachu z tą swoją żałosną gitarką. Gdyby nie było mi wszystko jedno, to pewnie cholernie bym mu zazdrościł tej gitary. Zawsze chciałem umieć grać, coś w muzyce mnie kręciło i interesowało, ale nigdy nie miałem kasy na lekcje, a co dopiero na sprzęt. Pieprzony szczęściarz. W przypływie nienawiści zacząłem nawet kombinować, jakby mu tą gitarę zwinąć, ale po chwili oprzytomniałem i doszedłem do wniosku, że raczej nie miałbym szans z kolesiem mierzącym z metr dziewięćdziesiąt, w dodatku o wyglądzie słownikowego atlety. Nawet ja nie rzucam się na tak głęboką wodę. A zresztą, o czym ja myślę. Mam go gdzieś. Niech sobie brzdąka na tym swoim instrumenciku i nie zawraca mi tyłka halucynogennymi lurami o konsystencji kawy.
Wróciłem do domu wściekły na cały świat, co nie było wcale czymś nowym. Sulli stała przy popękanym lustrze w przedpokoju, wciąż w swoim gimnazjalnym mundurku, żywcem wyjętym z jakiegoś anime i odklejała sztuczne rzęsy. Spojrzała na mnie kątem oka, kiedy zakląłem siarczyście, dając upust swoim emocjom, po czym rzuciła we mnie jakimś papierkiem.
- Rachunek za wodę – oznajmiła wyniośle. –Mam nadzieję, że masz jakieś drobne, bo ja nie zamierzam kąpać się od jutra w kałuży.
Przebiegłem wzrokiem po dokumencie i cisnąłem go ze złością na ziemię.
- A czemu niby JA mam cały czas za wszystko płacić?! Mogłabyś wreszcie sama spróbować coś zarobić, a nie tylko kraść ode mnie na ciuchy i kosmetyki.
Żachnęła się, urażona.
- Pogięło cię? Za kogo ty mnie niby masz, żebym od ciebie kradła pieniądze? Kradnę tylko od przypadkowych ludzi, kiedy nie patrzą, albo jak mi się coś w jakimś sklepie spodoba, to po prostu sobie… pożyczam. Bez pytania. I najczęściej na zawsze. Nie patrz tak na mnie, sam nie jesteś lepszy!
- Ale ja zazwyczaj kradnę żarcie, żebyś nie umarła z głodu, debilko – warknąłem przez zęby. Boże, ale ona była czasami wkurzająca. – A ty… Spójrz, jak ty wyglądasz! Robisz z siebie pośmiewisko, pusta tapeciaro!
- Sam jesteś pusty, obdartusie – odcięła się, mierząc mnie w lustrze groźnym spojrzeniem. – Wiesz co, nie płać za tą wodę. Nie musisz się myć, jeśli ci to nie przeszkadza, tylko nie podchodź wtedy za blisko. A o mnie się nie martw, znajdę sobie pracę. Zobaczysz. Zawsze są nocne kluby i burdele, więc w ostateczności…
- Ciekawe, kto by cię chciał przelecieć! – prychnąłem z pogardą. Obróciła się i pokazała mi środkowy palec. Westchnąłem ciężko, rzucając torbę na stół w kuchni. Dla postronnego obserwatora nasze zachowanie w stosunku do siebie byłoby pewnie szokujące i degustujące, ale tacy już byliśmy. Czasami musieliśmy się nawzajem powyzywać i poobrażać, bo wyżywając się na sobie dawaliśmy upust zbierającej się w nas przez cały dzień frustracji. Tak naprawdę ciężko nam było bez siebie wytrzymać, choć żadne z nas nigdy by się do tego nie przyznało. Nasza sytuacja była… trudna, tak to można delikatnie ująć. Zerknąłem niepewnie w stronę zamkniętych drzwi do pokoju obok, zza których nie dochodził żaden dźwięk. Sulli też tam popatrzyła, zbladła lekko i mruknęła pod nosem, że pójdzie odgrzać mi obiad. Wziąłem kilka głębszych wdechów i po chwili wahania ruszyłem za nią. Nie miałem ochoty mierzyć się z jeszcze jedną przeszkodą, przynajmniej nie w tym momencie. Wszedłem do kuchni i zamarłem z otwartymi ustami.
- Sulli… Lee Sulli, ty mała wariatko, co to niby ma być?!
- Co? – Spojrzała na wskazane przeze mnie miejsce i uśmiechnęła się niewinnie. – To, Taeś, jest twój nowy najlepszy przyjaciel. Tak sobie pomyślałam, że może przynajmniej z nim się dogadasz. Pozwoliłam go sobie nazwać Satang.
Jęknąłem bezsilnie, opadając na krzesło. Chudy jak szczapa, biały pies z dziwnie wydłużonym pyskiem potruchtał do mnie, kulejąc lekko i położył mi łeb na kolanie, obśliniając mi przy tym całe spodnie. Patrzyłem na niego z niechęcią. Urodą nie grzeszył, w dodatku był zaniedbany, a przez wielką, czarną łatę wyglądał, jakby miał podbite oko. Ale był rasowy, chyba bull terier. Przejechałem ręką po rozczochranych włosach.
- Sull… Niby jak mamy go utrzymać? My nawet nie mamy kasy na wodę i prąd, a teraz jeszcze przywlekłaś ze sobą psa, który będzie tylko żarł i srał gdzie popadnie. Jesteś głupia. – Nawet nie mogłem się wysilić na lepszy komplement. Moja siostra tylko przewróciła oczami.
- Chciałam dla ciebie dobrze, ty aspołeczna pokrako – rzuciła ostro. – Ciągle robisz się na takiego obojętnego dupka, któremu na niczym nie zależy, że aż mi ciebie żal. Zakumpluj się przynajmniej z Satangiem, zamiast w kółko marudzić, jaki ten świat jest porąbany i okropny.
Już miałem na końcu języka ciętą ripostę, ale w ostatniej chwili dałem sobie spokój. Spojrzałem podejrzliwie w załzawione oczy bydlaka. Wyglądał na wyrzutka społeczeństwa. W gruncie rzeczy kogoś mi przypominał. Niezdarnie poklepałem go po głowie.
- No dobra. Ale nazywasz się Satan, nie Satang.
*satang – po koreańsku „cukier”
* satan – po koreańsku „szatan”
_________________
Miał pojawić się w sobotę, ale nie wytrzymałam :D Sama nie wiem, co o tym myśleć. Ten pomysł chodził mi po głowie już od bardzo dawna, mam zarys akcji, bohaterów i całą resztę. Stawiam, że będzie tego gdzieś max. 7, 8 rozdziałów, potraktujcie to jako taki przerywnik, może w tym czasie wróci mi wena co do Saranghae Boysów :3 Kolejne części planuję dawać co 2 tygodnie, jeśli dobrze pójdzie. Za ewentualne błędy bardzo przepraszam.
EDIT: Rozdziały będą jednak co tydzień, ponieważ mam trochę do przodu ^^ No i chyba jednak będzie ich troszkę więcej niż osiem... Cieszcie się albo płaczcie : DD
_________________
Miał pojawić się w sobotę, ale nie wytrzymałam :D Sama nie wiem, co o tym myśleć. Ten pomysł chodził mi po głowie już od bardzo dawna, mam zarys akcji, bohaterów i całą resztę. Stawiam, że będzie tego gdzieś max. 7, 8 rozdziałów, potraktujcie to jako taki przerywnik, może w tym czasie wróci mi wena co do Saranghae Boysów :3 Kolejne części planuję dawać co 2 tygodnie, jeśli dobrze pójdzie. Za ewentualne błędy bardzo przepraszam.
EDIT: Rozdziały będą jednak co tydzień, ponieważ mam trochę do przodu ^^ No i chyba jednak będzie ich troszkę więcej niż osiem... Cieszcie się albo płaczcie : DD
Huahuahuahuahaua...HUA! xD Najlepszy moment ever to reakcja Taemina na nazwanie go "dziewczyna Jonghyuna" xd Obojniakowaty jeleń xD Kocham to! Kocham ciebie! xD Ah...jakaś wylewna dziś jrstem xD Może przez to że wracam jutro do szkoły?-.- No mniejsza. Ja! Ja pierwsza czytałam ten rozdział zanim się tu pojawiał i jeszcze zanim postaciami byli członkowie SHINee! JA! Hahaha! Czuje się zaszczycona. Mam nadzieje że pisanie ci będzie szło dobrze bo akcja rozgrywa się całkiem nieźle. Już nie mogę się doczekać aż dasz dalsze części! Błagam o JongKey! xD Hwaiting
OdpowiedzUsuńG.G
love-is-still-love.blogspot.com
Taemin jako złodziej? No nieźle. Taemin jako dziewczyna jonga?.............................. nie wytrzymam xDDDD
OdpowiedzUsuńJong jako nie doszły skejt w butach niczym Biber (czy jak to się tam pisze)leżałam i się ze śmiechu skręcałam xD
Co 2 tygodnie ? T_T dobra wytrzymam.
Tak samo jak Gomili błagam o JongKey chociaż w tle :3
Życzę weny i pozdrawiam,
Lee Juki~
Ooooo ~. Zacznę od początku. Wystrój bloga naprawdę przypadł mi do gustu. Może wpływ miał na to kolor tła, coś jak kawa z mlekiem, prawda? Kojarzy mi się trochę bardziej z czekoladą, którą tak zwykłam ubóstwiać.
OdpowiedzUsuńMasz talent do humorystycznych wstawek, naprawdę ! Są genialne ^^ Całość bardzo dobrze zaplanowana. Jestem ciekawa, co będzie dalej. Najbardziej chodzi mi o przekonanie się do Minho.
Rozśmieszył mnie charakter Jonghyuna. Lubię, kiedy ludzie kreują Taemina na "złego chłopaka". Jest wtedy o wiele ciekawszy. Za najbardziej zabawny moment uważam, kiedy Minho pomylił Tae z dziewczyną Jonghyuna, a młody w myślach zaczął mu wymyślać od "OBOJNAKOWATYCH JELENI!". Geniusz. Podziwiam Cię, naprawdę.
Życzę duużo, dużo, dużo weny i dużo czasu.
Pozdrawiam i przesyłam całusy. <3
Kei-chan ~.
o lol mimo że wiem że to yaoi, zaczełam czytać dal samej fabuły i To jest ankjnfaknfcjnejfn <3333333 Tylko szkoda że yaoi ale przeżyje ;D
OdpowiedzUsuńŚwietne, świetne, świetne.! Nie mam słów. Uwielbiam to ;) Już się biorę za dalsze czytanie. Życzę weny i zapraszam do siebie
OdpowiedzUsuńwww.k-popowe-love.blogspot.com
Jeszcze raz cudowne ^^
Oficjalnie, po przeczytaniu zaledwie pierwszego rozdziału - mając nadzieję, że kolejne nie będą zwalniały tempa - dołączał do kółka wyznawców tego opowiadania. Licz się z tym, że od dnia dzisiejszego, zaraz po przeczytaniu wszystkich partów, będę bezlitośnie domagać się na TT wraz z Koczi - małym prowodyrem akcji - kolejnych partów :DD
OdpowiedzUsuńCo do samego opowiadania. Turlam się po łóżku i płaczę ze śmiechu. Czegoś takiego dawno nie czytałam. Z ogromną dawką humoru, okraszonych świetnymi dialogami i rozmyślaniami Taemina :DD
Cudo *.*
tutaj tylko się pojawiam, bo zauroczyło mnie opowiadanie i musiała dać znać xD Dodaję do obserwowanych, do listy ulubionych na moim blogu i regularnie zacznę komentować najnowsze notki :))
Pozdrawiam/ Justus
Cudne, nawet nie wiesz jak się ciesze, że wpadłam na tego bloga <3
OdpowiedzUsuńRok 2015 a to opowiadanie dalej żyje :D
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością czytam je po raz kolejny ♡