2.


ROZDZIAŁ DRUGI



Spadałem. Tym razem naprawdę nie było dla mnie ratunku, leciałem w dół, w czarną pustkę, nikt nie był w stanie mnie złapać ani uratować. Nie widziałem nawet, o co się rozbiję, kiedy uderzę w dno tej ogromnej przepaści, byłem natomiast pewien, że nie przeżyję upadku z takiej wysokości. A więc tak wygląda śmierć. Jak na mój gust, mocno przereklamowana. Teraz ktoś powinien błagalnie krzyczeć „Nieee, Taemin, nieee! Nie idź w stronę światła!” czy coś w tym stylu. Jak widać chyba za bardzo sobie schlebiam, kogo by obchodziło, jak skończę. Ciekawe tylko, gdzie niby jest to światło, skoro wszędzie dookoła ciemno jak w dupie u murzyna. Nuda. Jeśli tak ma się skończyć moje życie, to jestem mocno rozczarowany. Zasługiwałbym chyba na coś bardziej interesującego.
                Nie poczułem nawet uderzenia. Przez chwilę znów było ciemno i musiałem przyznać, że jeśli tak wygląda piekło, to dosyć beznadziejnie. Dla każdego normalnego człowieka już samo to byłoby mrożącym krew w żyłach koszmarem, po którym budzisz się zlany potem, dysząc niczym zawodowy zboczeniec w ciemnej uliczce, ale jak już chyba kiedyś wspomniałem, ja do normalnych ludzi nie należałem. Już nie. Więc mój koszmar zaczął się dopiero, gdy ciemność dookoła mnie zaczęła blaknąć i wszystko stało się białe. Lubiłem biały. To taki neutralny kolor. Zanim jednak zdążyłem się choćby ucieszyć, zaczął padać deszcz. Deszcz wielkich, czerwonych kropli, które spadały z próżni nade mną i rozpryskiwały się w wielkie kałuże. Spojrzałem pod nogi i z przerażeniem odkryłem, że stoję w wielkiej plamie krwi. Nagle przed oczami zaczęły przeskakiwać mi obrazy, jakbym oglądał film w zwolnionym tempie, kadr po kadrze. Wszystko było takie cholernie realne i wyraźne, że nie wiedzieć kiedy, zacząłem się trząść. Nie jestem osobą, która łatwo ulega emocjom, ale być może sny rządziły się innymi prawami. Może w snach wciąż byłem tym wrażliwym, słodkim dzieciakiem z przeszłości.
                Moja mama miała długie, czarne włosy, których dwa cienkie pasma zawsze związywała z tyłu głowy, resztę puszczając luźno na ramiona. Właśnie tak zawsze się czesałem i nie obchodziło mnie, ilu ograniczonych dupków z IQ muszki owocówki nazwie mnie przez to panienką. Zawsze wszyscy powtarzali, że byłem do niej podobny. Te same oczy, tylko, że jej były cieplejsze, te same brwi i kształt nosa. Jedynie usta miała pełne i zawsze uśmiechnięte, jak Sulli.
                  Trzask, huk, uderzenie. Krzyk bólu i spazmatyczne łkanie. Jęki rozpaczy, błaganie o pomoc. Nie chciałem tego widzieć, miałem ochotę zacisnąć powieki, odwrócić się i odejść, albo po prostu się obudzić. Tylko, że już nie byłem pewien, czy to nadal sen. Znowu uderzenie, widziałem, jak upada na podłogę, chociaż krwisty deszcz zaczynał powoli zamazywać mi wzrok. Wszędzie krew.
                - Nie, błagam, nie, tylko nie dzieci… Zostawcie moje dzieci! Proszę… Zrobię wszystko, zapłacę, oddam wszystko co mam, tylko nie róbcie… Błagam…
                Dwie małe osóbki kulące się w kącie na zalanym krwią dywanie, płaczące i rozdygotane z przerażenia. Krzyk i znowu uderzenie. Czarne włosy opadają jej na pooraną krwawymi szramami twarz, słychać, jak łapczywie łapie powietrze. Mężczyźni, którzy zadają jej ból, nie mają twarzy. Jeden z nich, ten z nożem, ma rękaw podwinięty do połowy łokcia, a na przedramieniu tatuaż w kształcie węża, który oplata jego potężne łapsko jak bransoleta. Nienawidzę węży bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie.
                - Mamo… Mamo… - Nie jestem pewien, czy ten słaby głos wydobywa się z mojego gardła, czy to błagalne jęki dwójki dzieci na podłodze. A może jedno i drugie. Mężczyzna z nożem coś krzyczy, zatykam uszy, żeby tego nie słyszeć, mama znowu upada na ziemię.
Tym razem się nie podnosi.

~*~

                Obudziłem się cały zlany potem, a serce waliło mi jak oszalałe. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłem, że to mój własny pokój. Za oknem zaczynało świtać. Zapowiadał się kolejny popieprzony dzień w pewnym zagaciu na końcu świata, zwanym SM Town, teoretycznie mieszczącym się gdzieś w Korei, praktycznie zbyt mało ważnym, żeby je chociaż umieścić na mapie. Opadłem z powrotem na poduszkę, klnąc na czym świat stoi i przy okazji skopując z łóżka chrapiącego w najlepsze Satana. Nie dość, że kundel pewnie jest zapchlony, brudny i prawdopodobnie ma wściekliznę albo jakiś inny tyfus, to jeszcze rozbestwił się do tego stopnia, żeby zajmować mi moją przestrzeń osobistą. Kiedyś naprawdę uduszę Sulli za jej genialne pomysły. Mogłaby się gówniara zająć swoim życiem, doklejaniem sztucznych rzęs i prostowaniem włosów żelazkiem, a nie wtrącać się w moje sprawy. Może lubiłem być outsiderem. Nie szukałem towarzystwa, wystarczało mi, że musiałem sam ze sobą jakoś wytrzymywać, a teraz jeszcze miałem zajmować się śmierdzącą bestią, która bardziej przypominała Voldemorta z Harrego Pottera niż psa.
                Leżałem chwilę, gapiąc się w odrapaną farbę na suficie i próbując odgonić nieprzyjemne myśli. Nie cierpiałem tych koszmarów, chociaż już się do nich zdążyłem przyzwyczaić. Nawiedzały mnie co jakiś czas, raz bardziej mną wstrząsały, raz mniej. Czasami krzyczałem i wystraszona Sulli budziła mnie w środku nocy, a za nią stał tata, zdezorientowany i wyraźnie zmartwiony, jak zwykle w swoim niebieskim szlafroku w kaczuszki, w których potrafił chodzić nawet kilka dni i czasami siłą musieliśmy zmuszać go, żeby pozwolił nam go uprać.
                Tak, czas stanąć z prawdą twarzą w twarz – mój ojciec był psychiczny. I nie mam przez to na myśli lekko zwariowany, on po prostu miał świra. Lekarze stwierdzili to po śmierci mamy, bo wtedy właśnie zaczynał wariować. Skierowali go do kliniki, mówiąc, że tamtejsi specjaliści pomogą mu wrócić do normalności. Akurat. Mimo, że miałem wtedy niecałe dwanaście lat, wiedziałem doskonale, jak sprawy stoją. Chcieli wsadzić go w kaftan bezpieczeństwa i zamknąć w pokoju bez klamek, a nas oddać do jakiegoś cholernego domu dziecka, gdzie mielibyśmy spędzić następne pół swojego życia. Trzeba było szybko otrząsnąć się z szoku, przyjąć do wiadomości, że tylko tego nam brakuje, żeby cały nasz świat runął w jednej chwili i DOROSNĄĆ. Dlatego podjęliśmy decyzję, że ukryjemy ojca w domu, a sąsiedzi wciąż myślą, że jest tak zapracowany, że nigdy nie wychodzi. Z początku było ciężko nam w ten sposób funkcjonować, głównym problemem były pieniądze, a raczej ich brak. Ale jak widać, do tej pory żyjemy i mamy się świetnie. Cudownie. Po prostu wspaniale.
                Byłem zbyt sfrustrowany, by z powrotem zapaść w sen, więc wygrzebałem się z pościeli i zacząłem przetrząsać szafę w poszukiwaniu mundurka. Naprawdę nie miałem ochoty odwiedzać dzisiaj budy, podobnie jak każdego innego dnia, ale musiałem zacisnąć zęby i po prostu poczekać, aż zadzwoni ostatni dzwonek. Chodziłem do szkoły, bo miałem zamiar jak najszybciej ją skończyć, dostać jakieś stypendium czy coś w tym stylu, po czym za tą kasę wynieść się z SM Town razem z Sulli i przy okazji załatwić tacie porządne leczenie, mając pewność, że przyniesie jakieś rezultaty. Proste jak drut. Dlatego też mimo niewielu ambicji zakuwałem jak wariat i raczej nie podpadałem nauczycielom. Jeszcze chcieliby się widzieć z moimi starymi i co wtedy powiem? „Sorry, mój ojciec jest psycholem, a z matką możecie sobie co najwyżej pogadać na cmentarzu”? Z furią wciągnąłem spodnie, omal ich przy tym nie rozrywając. Jestem okrutny. Mam beznadziejnie ciężki charakter i sam siebie wkurzam. Jako szesnastolatek powinienem chyba tryskać energią, a tym czasem zachowuję się jak zgorzkniały ponurak, którego jedyną bronią jest sarkazm.
                - Chodź, Satan, spacer – warknąłem na psa. Bydlę leżało do góry brzuchem, bezwstydnie ukazując całemu światu swoje wystające żebra i inne części anatomiczne, które niekoniecznie chciałoby się oglądać o poranku. Westchnąłem, zirytowany. - Co jest z tobą, głupi kundlu?! Satan, do nogi!
                Zamerdał leniwie ogonem, totalnie mnie ignorując. Świetnie, teraz nawet pies traktuje mnie jak powietrze. Oparłem się z rezygnacją o framugę drzwi.
                - Satang, cukiereczku, spacerek! – rozległ się piskliwy głos tuż za moimi plecami, aż podskoczyłem metr do góry, mordując Sulli spojrzeniem, które mogłoby ciąć szkło. Była już w swoim śmiesznym mundurku i pełnym make upie. Moja siostra czasami naprawdę mnie przerażała. W dodatku kundel oczywiście natychmiast poderwał się z dywanu i rzucił na nią, radośnie szczekając i pokładając uszy po sobie. Co za lizus.
                - Co ty robisz na nogach o piątej rano, wariatko? – Chciałem wiedzieć. Jednocześnie mój wzrok padł na sporą siatkę leżącą u jej nóg, którą pies zaczął teraz obwąchiwać z zainteresowaniem. - Obrabowałaś supermarket?!
                Przewróciła oczami.
                - Nie, wydałam swoje kieszonkowe. Kimchi z grzybami, jeszcze świeże. Pomyślałam sobie, że dzięki temu lepiej przyjmiesz wiadomość, że nie mamy czym zapłacić za prąd, więc prawdopodobnie odetną nam go i będziemy siedzieć przy świecach, jak w średniowieczu. O ile oczywiście znajdzie się jakaś kasa na te świece.
                Zamarłem z do połowy rozpakowanym pudełkiem w rękach. Cholera jasna.
                - Dzisiaj poszukam jakiejś roboty – burknąłem, wdychając wspaniały zapach kimchi. – Po południu zostaniesz z tatą, a ja…
                - Chyba śnisz – przerwała mi kategorycznie. – Dzisiaj idę z Krystal i Luną na imprezę z okazji otwarcia nowej kawiarni. Pół miasta się tam wybiera, nie mogę tego przegapić!
                Nagła wściekłość zaczęła palić mnie w środku. Aha, zachciewa jej się imprez, a wszystkie problemy zrzuca na mnie? Dzięki mnie jeszcze żyje i zamiast mi się odwdzięczyć, udaje, że nic jej nie obchodzi i jest w stanie w ogóle myśleć o imprezach, podczas, gdy jej własny ojciec wymaga stałej opieki, bo może strzelić mu do głowy coś naprawdę głupiego. W dzień, kiedy jesteśmy w szkole, zazwyczaj śpi, a mimo to siedzę na lekcji jak na stosie szpilek, zastanawiając się, czy aby na pewno pozamykałem wszystkie okna i pochowałem niebezpieczne narzędzia przed wyjściem. Nie zabieraliśmy ojca do lekarza, odkąd musieliśmy go ukrywać, wiec nie byliśmy do końca pewni, jak daleko posunęła się jego paranoja. Na razie był w fazie rozmawiania z lustrem i jedzenia pasty do butów. Śmiać się, czy płakać?
                Prychnąłem pod nosem, bo na samą myśl o nim ode chciało mi się rozpoczynania kolejnej kłótni z Sulli. Rzuciłem jej tylko spojrzenie, mówiące, że jeśli mnie nie posłucha, to ją zabiję, wyciągnąłem z pudełka porcję kimchi i wyszedłem z domu, zabierając psa ze sobą. Nie miałem dla niego nawet obroży, a zresztą i tak nie miałbym z czego jej kupić, więc pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że ten postrzelony kundel nie zwieje mi gdzieś po drodze. Albo w sumie może to byłoby lepsze. Może celowo mógłbym go zgubić. Niestety bydlę trzymało się mojej nogi jak rzep.
                - Wiesz co, Satan, jesteś tak samo niemożliwy jak ja – oznajmiłem mu, przeżuwając swoje śniadanie. – Tylko, że ja nie lubię ludzi. Po prostu ich nie trawię. Wkurzają mnie, chyba musiałoby mi już kompletnie odwalić, żebym zaczął łazić za kimś tak, jak ty teraz za mną. – Wpatrywał się we mnie przekrwionymi ślepiami z bezgraniczną ufnością. - Nie gap się tak na mnie, gdybym chciał, zostawiłbym cię tutaj i miał gdzieś, co się z tobą stanie, tak, jak mam gdzieś wszystko inne. To, że nie lubię ludzi, nie znaczy, że lubię psy.
                - Często tak gadasz do siebie, stary? – Drgnąłem lekko na dźwięk dziwnie znajomego głosu. Podniosłem wzrok i doznałem bardzo niemiłego deja vu. Na pokrywie od kubła na śmieci siedział sobie jak gdyby nigdy nic zadowolony z siebie Dino i popijał coś z papierowego kubka, z lubością się przy tym oblizując. Obrzydliwe.
                - Nie twój zasrany interes – burknąłem, zirytowany, omal nie krztusząc się kimchi. – Co ty tu znowu robisz? Nie masz własnego domu, czy co?
                Ku mojemu zaskoczeniu, kolorowo włosy zarumienił się lekko i zmarszczył brwi.
                - Przyszedłem się przewietrzyć.
                - No to fajne sobie miejsce wybrałeś, na pewno nawdychasz się tutaj mnóstwa świeżego powietrza z aromatem zgniłych odpadów w bonusie.
                - Ooo, nie wspominałeś, że masz psa! – Zmienił szybko temat, odrzucając pusty kubek gdzieś za siebie. Zsunął się z pokrywy i zagwizdał na Satana, który natychmiast przyskoczył do niego, merdając ogonem i kapiąc śliną dookoła. Swój ciągnie do swego. – Fajny, chyba mnie lubi! – Cieszył się jak dziecko. - Zupełnie do ciebie niepodobny.
                - No mam nadzieję, ja nie mam takiej brzydkiej mordy – prychnąłem w odpowiedzi. Jonghyun zachichotał, przemawiając do Satana cienkim głosem. Chyba dogadałby się z Sulli. Mogliby sobie świergotać całymi dniami, a nie zawracać mi głowy.
                - Hej, nie uwierzysz, co się stało! – Chłopak beztrosko podążył za mną, kiedy już miałem sobie pójść. Co za na natrętny typ. – Dostałem praaacę!
                Wreszcie udało mu się zwrócić moją uwagę. Spojrzałem na niego z nagłym zainteresowaniem.
                - Gdzie?
                - W tej nowej kawiarence u Lśniących Chłopców! Przyjmują tylko chłopaków, tak sobie postanowili, mają też wymagania co do wyglądu, czułem się jak jakiś model, kiedy mnie oglądali – jarał się Jonghyun, idąc obok mnie ramię w ramię, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. – Nazwa na razie jest wstępna, Onew… To jest mój szef chce, żeby było oryginalnie, chociaż nie za bardzo łapię jego logikę z nazwą SHINee, wiesz, z dużych liter i dwa małe „e” na końcu. Ale brzmi całkiem cool, nie sądzisz?
                - Nie. Ile dają?
                - Nie wiem jeszcze, ale jakieś grosze zawsze się przydadzą. Mam być baristą, nawet dostałem taki fajny strój jak mają w mangach, trochę głupio mi było paradować w tej spódnicy, czy jak to się tam nazywa, ale Minho mówi, że się przyzwyczaję, no i…
                - Zaraz, moment, zwolnij trochę – przerwałem mu, stając w miejscu. Satan wykorzystał ten moment, żeby schować się za pobliskim krzakiem i załatwić potrzebę. – MINHO? Ten niedoszły samobójca od gitary, jelonek Bambi z przerośniętym ego? – upewniłem się. Jonghyun przewrócił oczami.
                - Tak, ten Minho. Strasznie szybko go oceniłeś, koleś jest naprawdę spoko. Sam załatwił mi tą robotę. Trochę się jakby skumplowaliśmy po tym incydencie na dachu, wczoraj. Aaa, pytał o ciebie. Powinieneś przyjść dzisiaj na przyjęcie z okazji otwarcia kawiarni i przynajmniej podziękować mu za to, że uratował ci życie.
                Spiąłem się cały na to stwierdzenie. Po pierwsze, nikt nie ma prawa mi rozkazywać, będę robił, co mi się będzie podobać i żaden skurczony dinozaur nie będzie mną dyrygować. Po drugie, samo wspomnienie o Minho momentalnie mnie zirytowało. Nie wiem czemu, ale po prostu go nie lubiłem. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, bo jak już wcześniej wspomniałem, nie przepadam za ludźmi w ogóle, ale ten chłopak wkurzał mnie od samego początku. Wyglądał na typowego bogatego dzieciaka, który zawsze dostaje to, czego chce, ma super łatwe i nieskomplikowane życie, a do tego masę przyjaciół i wszyscy go uwielbiają. Nie rozumiałem, jak tacy jak on mają w ogóle prawo chodzić po świecie. Powinno się ich odizolować od reszty społeczeństwa, które nie ma aż takiego szczęścia w życiu.
                Tak, zdaję sobie sprawę, że jestem zazdrosny.
                - Taaa, raczej nie skorzystam – powiedziałem wymijająco. – Nie lubię kawy.
                Jonghyun uniósł brwi ze zdziwieniem.
                - Kiedy Minho dał ci spróbować, miałeś minę, jakbyś chciał się prawie uśmiechnąć – zauważył, a ja poczułem, że się rumienię. Nie uśmiechałem się. Wyjątek stanowiły złośliwe uśmieszki i prychnięcia. Ale prawdziwy uśmiech – nigdy. Już nie.
                Zanim wymyśliłem jakąś odpowiednio ciętą ripostę, Dino oświadczył, że przed szkołą musi jeszcze gdzieś wpaść, a ja jakoś nie miałem ochoty wiedzieć, gdzie. Na odchodnym rzucił jeszcze, że złapie mnie na jakiejś przerwie, dlatego w drodze powrotnej do domu zająłem się opracowywaniem planu, jak najlepiej ukryć się przed nim i tym całym Minho, żeby żaden z nich nie napastował mnie więcej.

~*~

                Jakoś przeżyłem następne kilka godzin, nudząc się okropnie na lekcjach. Kilku wieśniaków starało się nawiązać ze mną kontakt, ale ostentacyjnie udawałem, że ich nie słyszę. Naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, chociaż kiedy grupka wymuskanych dziewczyn o wyglądzie pustych lalek Barbie zaczęła chichotać, spoglądając na mnie i wskazując sobie mnie palcami, aż mnie korciło, żeby cisnąć jakimś złośliwym tekstem. Ale się powstrzymałem. Gdybym coś powiedział, to już nikt nie dałby mi spokoju. Podczas przerwy na lunch wyszedłem na dziedziniec, pogryzając mój dzisiejszy obiad w postaci jabłka. Smakowało, jakby Satan je wcześniej przeżuł i wypluł, aż zebrało mi się na wymioty, ale to też postanowiłem zignorować. Ponieważ było jeszcze ciepło, stoliki ze stołówki wystawiono na dziedziniec, przez co tu również panował gwar i tłok. Znalazłem puste miejsce koło starej fontanny, wywaliłem nogi w glanach na murek i wbiłem wzrok w niebo. Ciekawe, co mama powiedziałaby, gdyby mnie teraz zobaczyła. Pewnie by mnie nie poznała, zastanawiając się, gdzie się podział jej kochany, radosny i słodki synek z wielkimi, niewinnymi oczkami i czupryną ciemnych włosów o rudawym połysku. Cóż, na pewno nie przypominał w niczym znudzonego życiem, niezdrowo szczupłego chłopaka z burzą miedzianych włosów, które zasłaniały mu połowę twarzy, w tym oczy, w dodatku posiadającego trudny charakter i zaawansowaną depresję. Biedna mama. Dobrze, że nie żyje i nie musi mnie oglądać.
                - Hej, witaj! – Dobiegł mnie czyjś entuzjastyczny głos. Przechyliłem nieco głowę, by zobaczyć średniego wzrostu chłopaka o krótkich, cieniowanych blond włosach, w czapce z daszkiem i mnóstwem kolczyków w uszach. Nie, zaraz, to chyba nie był chłopak. Zmrużyłem oczy, bo słońce lekko mnie oślepiało. Miałem rację, to była jednak dziewczyna. Wyciągała do mnie rękę z jakimś kolorowym papierkiem, który miałem wrażenie, że gdzieś już widziałem. – Zapraszamy serdecznie na imprezę powitalną w naszej nowej kawiarni SHINee Cafe, gdzie przeżyjesz niezapomniane chwile z fantastycznym darem niebios, jakim jest kawa! – Kontynuowała, całkiem serio. – Dzisiejszy dzień będzie naszym wielkim debiutem, więc wszystkie rarytasy są za free, możesz spróbować wszystkiego i stać się naszym stałym klientem. Przyjęcie odbędzie się dzisiaj o godzinie osiemnastej na ulicy…
                - Nie interesuje mnie to – warknąłem, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę kolejny raz muszę przechodzić przez to samo. Czy oni wszyscy się na mnie uwzięli z tą kawiarnią, czy jak? – Nie przepadam za tą waszą lurą, możesz sobie to zachować dla kogoś z bardziej wypchanym portfelem. – Wcisnąłem jej z powrotem tą głupią ulotkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zacisnęła usta w wąską linijkę, mierząc mnie świdrującym spojrzeniem spod długiej grzywki.
                - Może trochę grzeczniej, co? O ile wiem, jestem twoją nooną, powinieneś zwracać się do mnie bardziej formalnie.
                - Nooną, serio? Myślałem, że jesteś moim hyungiem – odparowałem, wkładając w to całą swoją uzbieraną do tego czasu frustrację. Oho, chyba trafiłem w czuły punkt. Dziewczyna zacisnęła pięści na rulonie ulotek.
                - Za to ty jesteś zwykłym ignorantem. Myślisz, że wszystko ci wolno, czy jak?
                - Słyszałem, że w tej waszej knajpie zatrudniają tylko chłopaków. – Mój głos ociekał sarkazmem. Miałem jakąś wielką potrzebę wyżycia się na kimś, a na nieszczęście dla niej, akurat stała najbliżej. – W sumie nie dziwię się, że dla ciebie zrobili wyjątek. Jesteś pewnie bardziej męska niż cała reszta razem wzięta.
                - Ach tak? – syknęła, urażona do żywego. – No, od ciebie na pewno. Przyganiał kocioł garnkowi, PANIENECZKO.
                - Ty… - zacząłem, wstając ze swojego miejsca, ale zanim zdążyłem obdarzyć ją kolejnym komplementem, ktoś mi przerwał.
                - Amber, rozdałaś już wszystko? Jeśli ci nie idzie, to mogę pomóc, tamte noony z trzeciej klasy wzięły ode mnie cały rulon, powiedziały, że na pewno przyjdą i przyprowadzą znajomych, były bardzo miłe i chciały zrobić sobie ze mną zdjęcie, więc… - Wielkie, czekoladowe oczy spoczęły na mnie i uśmiech zamarł mu na ustach. Minho. Większego pecha już nie mogłem mieć. Facet, którego samo imię doprowadza mnie do szału, stał teraz przede mną i mierzył mnie wzrokiem, podczas, gdy pół szkoły – dodam, że głównie żeńska część – gapiła się na niego z bezgranicznym zachwytem. Miałem wrażenie, że jednocześnie nagle wszyscy spoglądają również na mnie, zapewne zastanawiając się, co taki dziwak jak ja ma wspólnego z tym pięknym, bogatym, wspaniałym i etcetera, księciem Minho. Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Nienawidziłem być w centrum uwagi.
                Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę, szukając jakiegoś odpowiednio niegrzecznego komentarza, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. Cholera. W dodatku przypomniał mi się wczorajszy dzień, kiedy ten oto, żabo podobny typ bądź co bądź uratował mi moje beznadziejne życie na dachu wieżowca. Poczułem, że zaczynam się czerwienić. Kurwa. Lata ćwiczeń w ukrywaniu emocji wzięły w łeb.
                - Minho? – Amber niepewnie szturchnęła go w bok, spoglądając raz na mnie, raz na niego, widocznie zdezorientowana. – Eeej, Minho! Obiecaliśmy Jinkiemu, że rozdamy wszystkie ulotki. Szybko, znajdźmy Jonghyuna i…
                Dzisiaj był chyba jakiś dzień niekończenia zdań, bo Amber nie dane było dokończyć swojej zapewne bardzo błyskotliwej wypowiedzi. Wtedy to ten przeklęty, przerośnięty Bambi zrobił najdurniejszą rzecz, jaką mógł zrobić. Gdybym wiedział, na co się szykuje, już byłbym w drodze na kolejny dach, tym razem w celu popełnienia porządnego samobójstwa, bowiem ten kretyn najpierw wyszczerzył się radośnie, a potem jednym krokiem znalazł się przy mnie i mnie objął.
                Zamieniłem się w słup soli. Bardzo, bardzo sztywny i prawie przerażony słup soli. No bo spójrzmy prawdzie w oczy – nie jest to normalnym objawem, kiedy rzucasz się na zupełnie obcą osobę, którą widzisz po raz drugi w życiu i która nie jest specjalnie przyzwyczajona do tego typu demonstracji uczuć. No, chyba, że jesteś zboczeńcem, albo masz jakiś inny fetysz. Sekundę zajęło mi dojście do siebie i odepchnąłem go natychmiast, odskakując w kilku susach na drugi koniec stołówki. Musiałem w tamtej chwili wyglądać jak dzikie zwierzątko pozostawione na pastwę kłusownikom i tak też się czułem.
                - Taemin! – Cieszył się tym czasem brunet, jakby zupełnie nic się nie stało i cała szkoła wcale nie obserwowała go z rozdziawionymi ustami. – Dobrze cię znowu widzieć! Co słychać?
                Co słychać? Co słychać..? Poważnie? To podobno ja tu jestem nienormalny. Przełknąłem ślinę, czując, że palą mnie policzki. Spuściłem głowę, studiując bardzo uważnie kostkę na dziedzińcu, tak, aby włosy odcięły mnie od wścibskich spojrzeń rzucanych w moim kierunku.
                - Um… Wy się znacie? – zapytała Amber, wciąż trochę zdezorientowana. Potem prychnęła pogardliwie. – No, Minho, ciekawie sobie dopierasz kumpli, nie ma co. Ten mały właśnie mnie obraził. Hej, tak korzystając z okazji, że wszyscy słuchają, dzisiaj o osiemnastej otwarcie SHINee Cafe, wstęp wolny, przyjdźcie! – zawołała do tłumu gapiów. Ostrożnie podniosłem wzrok. Idiota Minho uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Skrzywiłem się. Nawet pachniał kawą, tak na marginesie.
                - Możesz przestać mnie śledzić? – wyjąkałem w końcu, na co wreszcie ten wkurzający uśmieszek zszedł mu z twarzy.
                - Przepraszam, nie chciałem, żebyś poczuł się niezręcznie. – Haha, trzeba było o tym pomyśleć zanim się na mnie rzuciłeś. – Um… Jonghyun hyung wspomniał, że widział się z tobą dziś rano. Miałem zamiar iść później do sekretariatu, żeby sprawdzić, w której jesteś klasie. Chciałem tylko wiedzieć, jak się czujesz po tym, jak wczoraj…
                - Czuję się świetnie – powiedziałem szybko, starając się zignorować narastające szepty zaintrygowanych ludzi. Czy oni naprawdę nie mają ciekawszych rzeczy do roboty? Dałbym wszystko, żeby na powrót stać się niewidzialnym. – Nie ma potrzeby się o mnie martwić, poradzę sobie – dodałem szorstko, błagając w duchu, żeby się odczepił. – Powodzenia z tą waszą… Kawiarnią, czy co to tam jest, ja już muszę lecieć, za moment zacznie się lekcja!
                - Czekaj! – zatrzymał mnie, zanim zdążyłem się odwrócić i czmychnąć gdzie pieprz rośnie. – Jonghyun hyung mówił, że szukasz pracy. Tak się składa, że właśnie jesteśmy na etapie poszukiwania kelnerów, może byłbyś zainteresowany? – Wyglądał niemal szczerze, kiedy to mówił. Ale ja wciąż mu nie ufałem, rozpuszczony dzieciak. Przez chwilę jeszcze się wahałem, w końcu przydałaby mi się jakakolwiek praca, bo jak to ujął Jonghyun „jakieś grosze zawsze się przydadzą”, jednak szybko pozbyłem się tej myśli. Mimo wszystko miałem jeszcze jakaś dumę. Nie zamierzałem pracować dla bogatych gnojków, to by tylko dowiodło mojej słabości.
                Zagryzłem wargę, czując smak krwi w ustach, po czym odwróciłem się i odszedłem bez słowa. Przeklęty zapach kawy unosił się za mną jeszcze długo po tym incydencie.
 _________________________
Taa-daa :D Już druga część, a ostatnio skończyłam trzecią i ma ona około 9 stron w wordzie O.o Próbuję pisać w przerwach między nauką i jest to całkiem odstresowywujące. A dzisiaj mi wpadła piąteczka z historii, więc korzystając z dobrego humoru wzięłam się za Saranghae Boys i coś tam powstaje ^^ Chyba was zaskoczę~ Postaram się w każdym razie.
W tej części trochę więcej na temat przeszłości Taemina, w sumie całkiem ważny wątek i najbardziej jak na razie przeze mnie dopracowany. Uwielbiam Amber. Jest zaraz obok Dary z 2NE1 moją ulubioną k-popową wokalistką *.*
Zastanawiałam się nad przeniesieniem Troubles Makera na Saranghae Boys, właśnie jako takie opowiadanie - przerywnik, ale sama nie wiem. Chyba wygodniej mi jest mieć dwa blogi.
Dziękuję za miłe komentarze i ściskam mocno. Trzymajcie się, coraz bliżej ferie~ !

3 komentarze:

  1. "Coraz bliżej ferie! Coraz bliżej ferie! Woouhooo!" xD Też mam dobry humor. Cztery z technologi gastronomicznej na której NIE odcięłam sobie palca szatkując kapustę! Poproszę o brawa! Nie to nie...-.- Teminnie! Dlaczego musisz tyle przechodzić w życiu! Zjarany Jjong, obojniakowaty Bambi Minho i jeszcze do tego chłopczyca Amber! No i Sulli. Lubie Sulli. Na serio wygląda jak siostra Taesia xD Co ja mogę jeszcze rzec. Urzekła mnie historia Taemina i jego ojca. Taka...inna. Nie spodziewałam się xD Ale musze nakrzyczeć bo miałaś dać w środe! Zła dongseang zła! xD No dobra. Jak ci idą boysi to także czekam no i na co ja mogę jeszcze czekać..na akcje JongKey! xD Dużo weny życzę i Hwaiting! Saranghae <3
    G.G
    love-is-still-love.blogspot.com
    asp-magical-music.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak na początku chce powiedzieć, że masz śliczny nagłówek ^^


    No przeszłość Tae trochę smutnawa TT (Ludzie wae Wy się nad nim tak znęcacie? xDD) Minho znów Grecki Adonis we własnej osobie *_*
    Zgrywa nie dostępnego, ale mam nadzieję, że niedługo ulegnie.

    "Nie uśmiechałem się. Wyjątek stanowiły złośliwe uśmieszki i prychnięcia. Ale prawdziwy uśmiech – nigdy. Już nie." <----- TTTTTTTTTT mam nadzieję, że ktoś da radę wywołać u ciebie ten uśmiech, Minnie <33
    SHINee Cafe xD oj chodziłabym, chodziłabym :D
    Zastanawia mnie czy pokusi się o tę pracę? ;)

    Ogólnie pomysł i fabuła mi się bardzo podoba. Motyw kawy genialnie :D
    Zostaw na 2 blogi wygodniej się czyta ;)


    Czekam na nowe "Saranghae Boy's" i tutaj też wyczekuje ^^
    Życzę weny i pozdrawiam <3
    Lee Juki~

    OdpowiedzUsuń