„COLORFUL”
typ: oneshot, dodatek do TM (akcja rozgrywa się po epilogu)
gatunek: fluff, jeden, wielki, słodki, cheesy fluff
ostrzeżenia: dużo... nagości ??
narrator: Taemin
uwagi: pod każdym "♥" znajduje się link z muzyką; wystarczy kliknąć~
Zawsze byłem
rannym ptaszkiem, wiecznie cierpiącym na insomnię szaleńcem, który zrywał się
pięć minut przed nastawionym na czwartą trzydzieści budzikiem. To było jeszcze
jedno z mojej dosyć obszernej kolekcji dziwactw, które z czasem nauczyłem się
akceptować. Kiedy mieszkałem w SM Town, tak właśnie zaczynał się mój naturalny
schemat dnia - pobudka o nieludzkiej godzinie, otrząśnięcie się z koszmaru,
który nieustannie mnie nawiedzał, potem szybkie doprowadzenie się do porządku,
spacer z psem, a dalej to już wiadomo. Szkoła, kawiarnia, po jakimś czasie już
tylko szkoła. I cały czas nauka, rysowanie w wolnych chwilach, usilne
zapychanie myśli czymkolwiek, byleby
tylko jakoś wytrzymać w tym wielkim, rozpadającym się, pustym domu, który stał
się dla mnie obcy wraz z odejściem mamy, taty i wyjazdem Sulli.
Dobra, nie
czas teraz na użalanie się nad sobą i sentymentalne wspomnienia. Bądź co bądź
nadal jestem Lee Taemin, mam dziewiętnaście lat, krótkie, rudawe włosy (które
stoją każdy w inną stronę, bo za cholerę nie da się ich ułożyć) i bardzo
wybuchowy temperament. Nie, wbrew pozorom mieszkanie w stolicy i uczęszczanie
do najbardziej prestiżowej akademii artystycznej nie sprawiło, że sodówka
uderzyła mi do głowy, tego możecie być pewni. Nadal trzymałem się ściśle swoich
popieprzonych zasad, plułem jadem na ludzi, których nie lubiłem i wciąż
uważałem, że zostałem bardzo pokrzywdzony przez los, będąc skazanym na życie w
tym okrutnym świecie. Ot, po prostu, wieczne narzekanie wkurzającego pesymisty.
A jednak sporo rzeczy uległo zmianie i jedyną z nich zdecydowanie było to, że
nie miewałem już żadnych koszmarów. Spałem jak dziecko, a jak już padłem, to
trudno mnie było dobudzić. Ta zaskakująca odmiana mogła wynikać z nadmiaru
pracy, bo teraz moje życie kręciło się głównie wokół wykładów, zajęć, projektów
i całej reszty innych, studenckich bzdetów, którymi musiałem się przejmować.
Cóż, przynajmniej nie miałem problemu z zapychaniem myśli. Wręcz przeciwnie,
moje myśli były już tak zapchane, że czasami zastanawiałem się, kiedy mózg
zacznie mi parować albo wyprowadzi się, stwierdzając, że jego miejsce w mojej
głowie zajęły ważniejsze sprawy.
Przekręciłem
się na drugi bok, prychając pod nosem, kiedy przed oczami zaczęły mi skakać
miniaturowe, ludzkie mózgi i każdy z nich krzyczał mi do ucha „Coś ładnie pachnie, coś ładnie pachnie, coś
ładnie paaachnieee!”.
Doszedłem do
wniosku, że za wiele tego dobrego i niechętnie usiadłem na łóżku, mrugając pod
wpływem oślepiającego słońca. Wszystkie dni w Seulu były słoneczne. Serio,
tutaj chyba nikt nie znał deszczu. To w ogóle normalne? Od tego całego przytłaczającego mnie ze
wszystkich stron optymizmu i pastelowej, radosnej scenerii sam robiłem się
wręcz niepokojąco spokojny. Machinalnie zerknąłem na zegarek i aż podskoczyłem
z wrażenia. Było wpół do siódmej. Kto to widział, żeby wstawać o takiej
godzinie?! Mógłbym zrobić w tym czasie tyle przydatnych rzeczy, dlaczego nikt
mnie jeszcze nie obudził…? Zirytowany, wyskoczyłem z łóżka, rozglądając się w
panice za ubraniem, bo to było wbrew wszelkim prawom, żebym pozwolił sobie na
cholerne spanie o tej godzinie, bo
sen jest dla słabych, leniwych mięczaków, bo to rozbój w biały dzień, seulskie
powietrze źle na mnie działa i gdzie do diabła jest moja droga skarpetka…
Coś ładnie pachnie.
Racja, to była
moja pierwsza myśl po przebudzeniu i dziękowałem za nią bogom, bo gdyby nie
ona, zapewne wylegiwałbym się jeszcze dłużej. Uspokoiłem się trochę i
wyciągnąłem spod łóżka puchate, różowe kapcie z króliczymi uszami. Były
okropne, ale ciepłe, okej? Chociaż publicznie oczywiście nigdy nie przyznałbym
się do ich posiadania i co gorsza używania, ponieważ to byłby kolejny dowód na
to, że po pierwsze - moją twardą osobowość trafił szlag, a po drugie, że miałem
zamiar zamieszkać z idiotą.
Z ociąganiem
powlokłem się w kierunku kuchni, skąd dochodziły te kuszące i nieco podejrzane
zapachy. Ewidentnie ktoś smażył jajecznicę i nie byłoby w tym nic
niepokojącego, gdyby nie fakt, że mój chłopak nigdy nie dotykał się kuchenki,
patelni czy wszelkich innych narzędzi potrzebnych do smażenia. Nie chodziło o
to, że nie umiał, a przynajmniej tak twierdził. W rzeczywistości po prostu
nigdy nie miał czasu, by zajmować się tak przyziemnymi sprawami, jak gotowanie
sobie jedzenia. Przewracałem oczami, kiedy z dumą odgrzewał gotową pizzę czy
kupował na wynos chińszczyznę, chociaż szczytem zdrowego odżywiania to nie
było, szczególnie gdy popijał te wszystkie sztuczne chemikalia dwoma litrami
mocnej kawy. Cóż, pewne rzeczy naprawdę ciężko było zmienić i po kilku
nieudolnych próbach doszedłem do wniosku, że skoro już chcąc nie chcąc udało mi
się zaakceptować wszystkie inne wariactwa mojego chłopaka, to musiałem też
przyzwyczaić się do jego niezdrowego i ryzykanckiego stylu życia wraz z całym
pakietem w postaci dziwactw, takich jak na przykład…
…Krzątanie się
po kuchni w samym fartuszku i wesołe nucenie pod nosem jakichś beznadziejnych,
popowych kawałków?
Zatrzymałem
się w progu, mrugając intensywnie na widok tego niecodziennego obrazka. Przez
chwilę sądziłem, że nadal śnię, ale potem szybko uświadomiłem sobie, że to
byłby bardzo nieprzyzwoity sen, którego zdecydowanie nie powinienem śnić i z
ulgą zaakceptowałem fakt, że to jednak rzeczywistość.
Odchrząknąłem
nerwowo, szczelniej opatulając się bluzą i zacząłem błądzić wzrokiem wszędzie,
byle tylko przypadkowo nie spojrzeć na jego nagie pośladki, którymi kręcił na
prawo i lewo, wciąż nie przestając wesoło podśpiewywać.
Boże. Naprawdę
miałem zamiar zamieszkać z kimś takim?!
- Aaach,
Taemin! – zauważył mnie i wreszcie odwrócił się do mnie przodem, gdzie na szczęście
wszystkie strategiczne części ciała zasłaniał mu cienki materiał fartuszka,
dzięki czemu mogłem z czystym sumieniem na niego spojrzeć. Założył ręce na
piersi, marszcząc komicznie brwi i oparł się o kuchenkę, patrząc na mnie z
dezaprobatą. – Dlaczego już wstałeś? Miałeś spać! Jak mam ci przynieść
śniadanie do łóżka, skoro nie jesteś w łóżku…?
- Bardziej
mnie martwi to, że w ogóle przyszedł ci do głowy tak durny pomysł –
odparowałem, podciągając się, by usiąść na blacie stołu. Minho nie miał krzeseł
w swoim niewielkim mieszkanku. Twierdził, że nie były mu potrzebne, bo i tak
jadł wszędzie, tylko nie przy stole. Powiedziałem mu kategorycznie, że jeśli
niedługo mamy zamieszkać razem, życzę sobie porządnych krzeseł i koniec.
Westchnął
ciężko i popatrzył na mnie z żalem, kiedy zacząłem wymachiwać nogami w
powietrzu, próbując zajrzeć mu przez ramię, by sprawdzić postępy na skwierczącej
patelni.
- Nie wiem, o
której musiałbym wstawać, żeby zdążyć przed tobą. Zawsze, kiedy się budzę,
ciebie już nie ma, a zaczynasz zajęcia później niż ja.
- Zegar
biologiczny. Wybacz, to silniejsze ode mnie. Ale co cię nagle naszło? Myślałem,
że w dalszym ciągu uskuteczniasz odżywianie się samym powietrzem, bo jesteś
zbyt zapracowany, żeby w ogóle zaszczycać kuchnię swoją obecnością. – Byłem
autentycznie zaciekawiony. O jego skąpy ubiór postanowiłem jednak nawet nie
pytać, bo znając Minho, nie doprowadziłoby to do niczego dobrego. Czasem próbowałem
przestać się dziwić, ale nawet po tych wszystkich latach wciąż zaskakiwał mnie
na najróżniejsze sposoby.
Uśmiechnął się
tajemniczo na widok mojej zdezorientowanej miny i z powrotem skierował się
przodem do kuchenki, zmuszając mnie do ponownego odwrócenia wzroku.
-
Zdecydowałem, że skoro już niedługo przestanę mieszkać sam, powinienem większą
wagę przykładać do domowych obowiązków. Wiesz, nie chciałbym, by mój przyszły współlokator umarł z głodu albo uznał,
że jestem niewychowanym leniem i chciał się wyprowadzić… Nie, żebym miał mu to
z łatwością umożliwić. Przywiązałbym go do kaloryfera, jeśli zaszłaby taka
potrzeba. Nie uwolniłby się już ode mnie.
Poczułem, że
na moje policzki wypłynął powoli blady rumieniec i tym razem byłem wdzięczny,
że on nie mógł tego zauważyć. Nadal miewałem te swoje idiotyczne reakcje, które
uaktywniały się natychmiast pod wpływem jakiegoś jego słowa, dotyku czy
spojrzenia. Co prawda praktyka czyni mistrza i teraz już umiałem nad tym względnie
panować, ale musiałem pogodzić się z faktem, że prawdopodobnie nigdy nie zdołam
się przy nim całkowicie kontrolować. Robił ze mnie przecier uczuciowo-emocjonalny
kiedy tylko miał na to ochotę i lubił to, podstępny drań.
Chyba nadszedł
czas na wyjaśnienia tego zaskakującego zjawiska, jakim była zaistniała
sytuacja, czyli prawie całkiem nagi Minho i ja siedzący jak gdyby nigdy nic na
stole w jego mieszkaniu w Seulu, podczas gdy z zewnątrz dochodziły odgłosy
budzącego się miasta i mknących po ulicach samochodów, a piętro niżej słychać
było dźwięki uderzających o siebie filiżanek oraz nieustannie odzywającego się
dzwonka nad drzwiami kawiarni, który informował o nadejściu nowych klientów. Westchnąłem,
wciągając intensywny zapach kawy pomieszany z robioną przez Żabola jajecznicą.
Czułem się tutaj tak dobrze, że najchętniej nie ruszałbym się stąd przenigdy,
chociaż oczywiście nie przyznałbym tego na głos.
Wszystko
zaczęło się trzy miesiące temu, kiedy to po mojej spontanicznej wizycie w
studiu fryzjerskim Chaerin jechałem autobusem wraz z moimi znajomymi na lunch.
Wtedy właśnie stał się cud - pośród mnóstwa małych kawiarenek i budynków
sklepowych wypatrzyłem znajomy szyld SHINee Cafe, i całe życie przeleciało mi
przed oczami. Z początku nie mogłem w to uwierzyć, ale kiedy wszedłem do
środka, zamówiłem swoją ulubioną kawę i spotkałem najprawdziwszego w świecie Żabola, wreszcie dotarło do mnie, że
wcale nie śniłem. Czułem się tak, jakby w głowie eksplodowało mi tysiąc
fajerwerków, a całe moje ciało stanęło w ogniu, nad którym poderwał się rój
motyli. Byłem tak szczęśliwy, że nie docierało do mnie nic oprócz silnych
ramion, które mnie obejmowały i ciepłych, miękkich ust całujących mnie tak,
jakby to był koniec świata. Chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie, cały
się trząsłem.
A potem
pierwszy szok ustąpił i boleśnie uderzyła mnie rzeczywistość. Wtedy już nie
było tak kolorowo, a wszechogarniające szczęście zaczęło topnieć we mnie
powoli, ustępując miejsca dziesiątkom pytań i buzującej złości.
Dlaczego? Zostawił mnie, bo nie miał
wyboru i zdawałem sobie z tego sprawę, ale dlaczego tak długo się nie odzywał?
Kiedy jeszcze się ze sobą kontaktowaliśmy, wyczekiwałem nawet najmniejszej
aluzji do treści liściku, jaki wsunąłem mu do plecaka na lotnisku, ale nigdy
słowem się o tym nie zająknął. Bałem się, że zgubił go gdzieś po drodze,
zapomniał albo uznał za zwykły śmieć i wyrzucił moje jedyne wyznanie miłości,
coś, do czego zbierałem odwagę miesiącami. Zawsze powtarzał, że mnie kocha, że
się jeszcze zobaczymy, że kiedy wróci, wszystko będzie w porządku. A potem po
prostu przestał do mnie pisać i dzwonić. Ja też byłem zbyt głupi i dumny, by
wciąż upominać się o jego uwagę. Nieważne, musiałem mu to wybaczyć, chociaż nie
było dnia, żebym o nim nie myślał. Nikt z moich dawnych przyjaciół nie
utrzymywał z nim już bliższego kontaktu, albo przynajmniej nie wspominali mi o
tym. Kibum twierdził, że Minho rzucił się w wir nauki i studiów w USA, dlatego
nie miał na nic czasu. To go bynajmniej nie usprawiedliwiało. Jakim prawem
zachowywał się, jak gdyby nigdy nic się nie stało, przyciskał mnie do siebie i
dotykał w taki sposób…? Należały mi się chociaż drobne wyjaśnienia. Z niejakim
trudem zdołałem się więc od niego uwolnić. Wpatrując się z niedowierzaniem i coraz
gwałtowniej kipiącą wściekłością w jego rozpromienioną twarz, po raz pierwszy w
życiu zrobiłem to, o czym już nie raz myślałem, ale zawsze potrafiłem się jakoś
powstrzymać. Z całej siły go uderzyłem.
Potem nadeszły
typowe ciche dni, które były o tyle dziwne, że tak naprawdę nie różniły się
niczym od tych przed spotkaniem. Na szczęście przywykłem już do tego, że w nas
nic nigdy nie było całkiem normalne. Czułem się tak, jakbym był oderwany od
rzeczywistości, a reinkarnacja SHINee Cafe i pocałunek wydawały mi się jakimś
absurdem i czasem zastanawiałem się, czy w ogóle miały miejsce naprawdę.
Spokojnie czekałem na dalszy rozwój wypadków, który nie wiadomo czy
kiedykolwiek miał zamiar nastąpić i robiłem wszystko, by nigdy nie znaleźć się
w pobliżu dzielnicy Yongsan, chociaż wychodziłem ze skóry, nie mogąc wytrzymać.
W końcu nawet Jiyong i Jia zauważyli, że coś się ze mną dzieje i zaczęli
zadawać niewygodne pytania. Kiedy już traciłem resztki cierpliwości i pragnąłem
tylko jak najszybciej wybrać się do tej przeklętej kawiarni, żeby porozmawiać
sobie z Minho twarzą w twarz i wyjaśnić wszystkie kwestie, on mnie ubiegł.
Wychodziłem właśnie z budynku uczelni, kiedy go zobaczyłem. Stał przed schodami
z zagubioną miną i rozglądał się niepewnie dookoła, nerwowo bębniąc palcami w
futerał z gitarą, który miał przewieszony przez ramię. Cała jego zwykła pewność
siebie gdzieś wyparowała, aż przystanąłem u szczytu schodów, nie mogąc się
zdecydować, czy większą ochotę mam rzucić się na niego i zatłuc na śmierć, czy
wtulić się w jego tors i ponownie wciągnąć znajomy zapach kawy i cynamonu, za
którym tęskniłem jak narkoman na odwyku.
Biorąc pod
uwagę fakt, że obecnie siedziałem w jego
bluzie, na jego stole i podziwiałem jego goły tyłek, chyba nie muszę
dokładnie opisywać, którą opcję wówczas wybrałem. Żeby nie było, że zrobiłem
się łatwy - zajęło mu trochę czasu, by mnie całkowicie udobruchać. Tygodnie
moich ostrych komentarzy i zdystansowanych odpowiedzi były ciężkie, ale były
niczym w porównaniu do prawie dwuletniej rozłąki. Poza tym dzięki temu mógł
przypomnieć sobie początki naszej znajomości. Jak przystało na masochistycznego
gnojka, nawet się nie skrzywił.
Jego przeciągłe,
głośne ziewnięcie wyrwało mnie z zamyślenia i zaoszczędziło mi przyjemności rozdrapywania
ledwo zabliźnionych ran w najmniej odpowiednim momencie, jak to miałem w zwyczaju.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, z łobuzerskim błyskiem w oku stawiając obok
mnie talerz z własnoręcznie zrobionym śniadaniem. O dziwo, jajecznica wyglądała
nawet zjadliwie i postanowiłem zaryzykować jej skonsumowanie, mając cichą
nadzieję, że się jednak nie zatruję.
- Wyglądasz na
zmęczonego – zauważyłem, przyglądając mu się badawczo, kiedy zaczęliśmy jeść. –
Aż tak się nie wyspałeś? Co ty w ogóle robiłeś
w nocy…?
Spojrzał na
mnie znad swojego szybko pustoszejącego talerza i uniósł wymownie brwi. Zarumieniłem
się wściekle, kiedy dotarło do mnie, jaką głupotę strzeliłem.
- Yyy, no
dobra… Poprzedniej nocy.
- Poprzednią
noc spędziłem z fascynującym kodeksem karnym – odparł, przewracając oczami.
Dopiero teraz widziałem wyraźnie sińce pod jego oczami i poczułem ukłucie
wyrzutów sumienia, że tyle czasu mu ostatnio zajmowałem. – A na następną mam
już zaplanowaną randkę z akordami i półnutami. Nigdy bym nie pomyślał, że będę
jechał na trzy fronty. Niedługo możesz zacząć czuć się zazdrosny o bezużyteczne
pliki papierów.
- Nie uważasz,
że za dużo na siebie bierzesz? – mruknąłem cicho, nie odrywając wzroku od
swojego talerza, żeby nie pomyślał, że za bardzo mnie to obchodzi.
Prawdopodobnie nadal dokładnie nie widział, co do niego czułem przez te
wszystkie lata, skoro nawet nie dostał mojego listu. Irytowało mnie to, ale
nigdy nie zaczynałem tego tematu, chociaż on niejednokrotnie powtarzał mi, że
mnie kocha. W dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć, że przestał się do mnie
odzywać z powodu obietnicy danej przeze mnie jego ojcu. Dowiedział się o niej i
przyrzekł sobie, że nie narazi mnie na jej złamanie, dopóki pan Choi nie
wywiąże się ze swojej części umowy i nie pomoże mi dostać się na studia.
Mimo wszystko
nadal krew gotowała mi się w żyłach, kiedy o tym myślałem. Gdybym chociaż
wiedział… Nie, dość. Teraz byliśmy tutaj, byliśmy razem i wszystko miało być w porządku.
- Jest ciężko,
ale wiesz, że to dla mnie absolutne minimum – odpowiedział zdawkowo na moje
wcześniejsze pytanie. Zdążył już wszystko zjeść i zapewne przetrawić, podczas
gdy ja ledwo zacząłem. – Prawo to coś, co muszę studiować, bo taki był warunek
mojego drogiego ojca. Udało mi się skończyć drugi rok prawa w Waszyngtonie,
więc mogłem wrócić i wybrać sobie inny kierunek, ale nadal nie pozwolił mi
rzucić tamtego, chociaż miałem na to ogromną ochotę. Muzyka to mój wybór, robię
to dla siebie, bo to moje marzenie. No a praca w kawiarni to już mój obowiązek,
poza tym nie mam zamiaru dłużej polegać na kasie ojca. W ogóle nie chcę już na
nim polegać, w żadnej dziedzinie mojego życia. Jestem wolny i szczęśliwy.
Świetne uczucie, no nie? – Pomimo wyraźnego zmęczenia, wyszczerzył zęby w
porażającym uśmiechu i zmrużył oczy, przyglądając mi się z czułością.
Odchrząknąłem, jeszcze bardziej zażenowany.
- Nic mi do
tego, ale jeśli umrzesz wcześniej z przepracowania, to nie miej do mnie
pretensji, że cię nie ostrzegałem.
- Aw, to
urocze, że się tak bardzo o mnie martwisz… – Oparł dłonie na moich udach i
zanim zdążyłem się odsunąć, pochylił się, by szybko cmoknąć mnie w nos. Omal
nie spadłem z wrażenia ze stołu, ale oplótł mnie ramionami w pasie,
uniemożliwiając mi jakąkolwiek ucieczkę, łącznie z tą nieplanowaną. – W każdym
razie mam teraz ciebie i motywację, by pracować jeszcze ciężej. Nie masz
pojęcia, jak tęskniłem, Taemin-ah…
Prychnąłem w
jego włosy, czując, że robi mi się nienaturalnie gorąco. Przełknąłem głośno
ślinę i wiedziałem, że to usłyszał, bo parsknął cicho.
- Codziennie
to powtarzasz. Nie zestarzałem się aż tak, nie mam sklerozy. Wiem o tym.
- Przepraszam.
Mam wrażenie, że wciąż nie rozumiesz, ile dla mnie znaczysz. Będąc tak daleko
od ciebie, czasami nie dawałem rady utrzymać silnej woli. Wydawało mi się, że
zwariuję, jeśli nie usłyszę twojego głosu. Przepraszam.
Nie
wiedziałem, za co konkretnie przepraszał, ale nie byłem w stanie znaleźć
odpowiedniej riposty. Z cierpiętniczym westchnięciem położyłem podbródek na
czubku jego głowy, wdychając zapach brzoskwiniowego szamponu do włosów.
Ostatnio mieliśmy sporo takich momentów. On uderzał w podniosły ton, ja się
peszyłem i końcowo brakło mi słów, a potem po prostu rezygnowałem z dalszej
walki. Chciałem być jak najbliżej niego, żeby nadrobić stracony czas.
- Słyszałem,
że w kawiarni też dają ci niezły wycisk – odezwałem się po upływie kilku minut,
bo kończyny zaczynały drętwieć mi od ciągłego siedzenia w jednej pozycji.
- Taaak. Tutaj
konkurencja jest dużo większa, ale na brak klientów też nie możemy narzekać… -
Odkleił się ode mnie, ale nadal nie zabrał dłoni z moich ud, opierając swoje
czoło o moje. – Zresztą nie mam wyznaczonych konkretnych godzin. Dzięki
znajomościom z szefową mogę manipulować moim harmonogramem jak tylko chcę.
Mrugnął
porozumiewawczo, a ja się skrzywiłem.
- Szefowa
SHINee Cafe. Brr, nadal brzmi przerażająco. Kto by pomyślał, że taka z niej
czasem despotyczna baba?
- Zawsze była
trochę despotyczna, tylko nikt nie zwracał na to uwagi, bo wszyscy uważali,
żeby tobie nie podpaść. – Zmierzwił delikatnie moje włosy, na co przeszedł mnie
lekki dreszcz. Nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś dotykał mojej fryzury, ale o dziwo
kiedy on to robił, nie było tak źle. Wypuściłem ze świstem powietrze.
- Cóż,
przynajmniej już wiem, dlaczego Soo Ha jest takim rozpuszczonym bachorem. Onew
hyung skacze koło niego jak idiota, a Szefowa
wychowuje go na małego terrorystę.
Bambi pokręcił
głową, chichocząc cicho.
- Uważasz tak,
bo cię nie lubi.
- Racja,
możliwe. Sporo osób mnie w końcu nie lubi. W sumie to nikt mnie nie lubi.
- Ja cię
lubię.
- Haha, wow,
dzięki, pocieszyłeś mnie…
Moglibyśmy się
tak droczyć jeszcze długo, gdyby nie to, że Żabol zawsze był nieprzewidywalny i
cholernie niecierpliwy. Pisnąłem z zaskoczeniem, kiedy przewrócił mnie na
plecy, tak, że wylądowałem płasko na blacie stołu, a on sam pochylił się nade
mną, by z zadowolonym mruknięciem przycisnąć swoje usta do moich uchylonych w
niemym okrzyku warg. Złapałem go za ramiona, czując zawroty głowy. Smakował
pastą do zębów, jajecznicą i oczywiście mocną kawą. To było najdziwniejsze
połączenie na świecie, ale nawet gdybym miał wybór, nie potrafiłbym się od
niego oderwać. Odgarnął mi z twarzy rozczochrane kosmyki i pogłębił pocałunek,
sprawiając, że przechyliłem głowę do tyłu, chwytając go za włosy. Serce biło mi
teraz tak szybko, że szum krwi w uszach zagłuszył nawet hałas za oknem, a Minho
nie przestawał mnie całować, wolną ręką podnosząc moją za dużą bluzę nieco
wyżej.
- Czekaj. –
Resztkami silnej woli odsunąłem go od siebie na wyciągnięcie ramienia. Spojrzał
na mnie zamglonym wzrokiem, nie do końca przytomny.
- Co?
Chętnie
powiedziałbym mu co, ale obiecałem
sobie, że ograniczę przeklinanie do minimum. Skoro już mam stawać się miękką
gąbeczką, to na całego. Zignorowałem go więc i zacząłem odliczać.
- Dziesięć,
dziewięć, osiem…
- Taemin, co
ty wyprawiasz? – Wreszcie ocknął się całkowicie i zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Ponieważ w
dziewięciu przypadkach na dziesięć zawsze ktoś włazi i nam przeszkadza, to
właśnie doznałem dziwnego przeczucia, że tradycji musi się stać zadość i teraz
– wytłumaczyłem cierpliwie. – Pięć, cztery…
Minho z
wahaniem zdjął dłonie z moich ud. Jego mina wyrażała tyle co „Mój Boże, umawiam
się z wariatem”. Znałem ją aż za dobrze, bo gościła na mojej twarzy przez
większość czasu i szczerze mówiąc, mnie bardziej pasowała, bo nie wyglądałem z
nią tak idiotycznie.
- Taemin, jest
siódma rano, nikt oprócz nas nie jest tak nienormalny, żeby być o tej porze na
nogach, a…
Westchnąłem
cierpiętniczo, kiedy na jego czole pojawiła się pionowa bruzda.
- …Jeden.
- Widzisz?!
Nic nie wybuchło, nadal jesteśmy sami i właśnie straciliśmy cenne dziesięć sekund
życia, dlatego teraz musisz mi je wynagrodzić, dziękuję bardzo! – Omal nie
spadłem z blatu, kiedy znowu mocno mnie pocałował, praktycznie siłą zmuszając
mnie do całkowitego położenia się na stole. Nasze zęby stukały o siebie w
nierównym rytmie. Na moment straciłem oddech i z mojego gardła wyrwał się tylko
kompromitujący, stłumiony jęk, kiedy nieco brutalniej szarpnął końcówki moich
potarganych włosów. Cholerny, napalony Bambi. Oto, z czym przyszło mi się
borykać!
Może
rzeczywiście za bardzo panikowałem? Moja intuicja najwyraźniej zawiodła, a do
tego tylko rozjuszyłem Ropuchę w okresie godowym, niedobrze.
I w chwili,
gdy już całkiem się poddawałem, a on napierał na mnie całym ciałem coraz
natarczywiej, praktycznie przygniatając mnie pod sobą, aż czułem, jak krew kipi
w moich żyłach i temperatura podskakuje o kilka stopni w górę… Wtedy bomba
postanowiła łaskawie wybuchnąć.
BUM BUM BUM.
Podskoczyliśmy
jak oparzeni, tym razem naprawdę spadając ze stołu. Zanim zdążyliśmy się
pozbierać i doprowadzić do porządku, w panice rozglądając się za czymś, co
sprawiłoby, że nasze położenie wydawałoby się mniej podejrzane, drzwi wejściowe
otwarły się szeroko i do środka wpadła trójka najbardziej przeze mnie
znienawidzonych ludzi na świecie. W duchu przeklinałem nieostrożność Żabola,
który beztrosko twierdził, że nie ma sensu zamykać drzwi mieszkania na klucz,
bo przecież kawiarnia na dole była na noc zamykana, a nie dało się tutaj dostać
żadną inną drogą. Cóż, gdyby miał chociaż trochę oleju w głowie, przypomniałby
sobie, że Jonghyuna, Amber i Kibuma nie obchodziła niczyja prywatność i po
prostu nigdy nie bawili się w subtelności.
- Co wy tu
robicie?! – jęknął Minho, błyskawicznie poprawiając swój skąpy fartuszek, jakby
nagle zdał sobie sprawę, że pod nim nic nie miał. – Mieliście przyjść później...
- Później nie
mamy czasu – oznajmiła kategorycznie Amber, obrzucając nas niewzruszonym
spojrzeniem. – Zawsze chodzicie na wpół nago po mieszkaniu…?
- Nie, zwykle
chodzimy całkiem nago – odparowałem, piorunując ją wzrokiem. – Ubraliśmy się
tylko dlatego, że tak nakazuje gościnność.
Prychnęła
pogardliwie. Nadal była tak samo nieznośna, jak zawsze.
- Powinniście
się cieszyć, że w ogóle mamy zamiar pomóc wam z tą przeprowadzką – powiedział
Key, opierając się o framugę drzwi. Przyglądał nam się z irytująco złośliwym
uśmieszkiem, jakby mentalnie dopisywał do swojej listy osiągnięć kolejny punkt
za przeszkodzenie nam w jednoznacznej sytuacji. Sam nie potrafiłem już zliczyć,
ile razy udało mu się przerwać nam w takim momencie, ale mógł być z siebie
dumny i na takiego też wyglądał.
Zgrzytnąłem
zębami, z niedowierzaniem obserwując, jak cała trójka zaczyna rządzić się w
malutkim mieszkanku Minho, podczas gdy gospodarz chował się za mną, zażenowany
do granic możliwości. Byłem zły, ale jednocześnie cieszyłem się, widząc ich
znowu wszystkich razem, tak samo zwariowanych i bezpośrednich, jak zawsze.
Banda wariatów, która kiedyś mnie do siebie przygarnęła…
Popadałem w
beznadziejne sentymenty.
- Ej, Choi, co
ty masz na sobie? – Jonghyun ryknął tubalnym śmiechem, dopiero teraz
dostrzegając skulonego Żabola. – Albo raczej czego nie masz?! To jakiś nowy koncept kawiarni? Ho ho, nie znałem Dary
od tej strony…
- Przynajmniej
jest mi przewiewnie – burknął Minho, prostując się dumnie. Nie mogłem
powstrzymać złośliwego chichotu, przez co uwaga Dinozaura skierowała się na
mnie. Posłał mi szeroki uśmiech, co w jego wykonaniu nigdy nie zapowiadało
niczego dobrego.
- Nieważne, i
tak nic nie jest gorsze niż kapcie Taemina.
Cholera.
Nie będę
popadać w głupie, mało oryginalne, kiczowate bzdury i nie powiem, że dzień, w
którym Minho zaproponował mi wspólne mieszkanie, był najszczęśliwszym dniem w
moim życiu, bo tak naprawdę niczym specjalnym się nie wyróżniał. Niemniej
jednak propozycja ta była dla mnie niezłym zaskoczeniem i dłuższy czas zajęło
mi rozważanie wszystkich za i przeciw, zgrywanie niedostępnego, zastanawianie
się oraz drażnienie go na wszelkie możliwe sposoby. Dopiero potem łaskawie się
zgodziłem, w środku aż trzęsąc się z ekscytacji, bo wyprowadzka oznaczała
również opuszczenie akademika i zamieszkanie z daleka od kampusu, do tego jeszcze razem z nim. Cóż, nie musiał wiedzieć, jak wiele emocji wzbudził we mnie
tym pomysłem, bo moja wyćwiczona przez lata pokerowa twarz idealnie maskowała
ten niezdrowy entuzjazm. Nie można było powiedzieć tego natomiast o Jiyongu,
który przez tydzień łaził za mną i marudził, jakim to jestem beznadziejnym
przyjacielem, chociaż nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek wyrażał zgodę
na odgrywanie zaszczytnej roli jego BFF. Ale Jiyong był po prostu… Jiyongiem.
- Nie wierzę,
że mi to robisz! – jęczał, wisząc mi na ramieniu nawet wtedy, kiedy usiłowałem
skupić się na wykładzie. – Prooszę cię, przemyśl to jeszcze… Nie możesz tak po
prostu się wyprowadzić! Jesteś bezduszny, Taemin. Co, jeśli przydzielą mi do
pokoju tego świra, Daesunga?! Uduszę się przez jego końskie perfumy, a poza tym
on chrapie tak, że cały budynek się trzęsie!
- Ty też
chrapiesz – zauważyłem bezlitośnie. – Może w duecie stworzycie symfonię i
wszystkie okna popękają.
Fuknął pod
nosem, mamrotając jakieś mało pochwalne epitety pod moim adresem. Najwyraźniej
wreszcie dotarło do niego, że błagalne jęki mężczyzn o tej porze dnia mnie nie
interesują, bo zmienił taktykę i tym razem uderzył w moje zatwardziałe
sumienie.
- Zostawiasz mnie samego z bandą pokręconych psychopatów,
super. Wiedziałem, że nie wolno ci ufać! Jesteś najgorszym przyjacielem ever. Wydaje ci się, że skoro masz
faceta, to automatycznie dostajesz plus dziesięć punktów do lansu?! Mylisz się,
Lee Taemin! Wcale nie jesteś przez to fajny! Ughh! – Odczepił się w końcu,
zjeżdżając na swoim krześle pod ławkę. – Nienawidzę cię, dupku.
Zasłoniłem
usta dłonią, udając że ziewam ze znudzenia, ale tak naprawdę ukryłem mimowolny
uśmiech. Współczułem Jiyongowi - w ciągu tych dwóch lat zdążyliśmy się naprawdę
zaprzyjaźnić i można powiedzieć, że był pierwszą osobą, która nie musiała mnie
zmuszać, bym się przed nią otworzył. Nasza relacja może nie była bardzo głęboka
i na pewno nie taka, jaka łączyła mnie kiedyś z Jonghyunem czy Kibumem, bo nie
przeżył ze mną tyle smutnych i wesołych wydarzeń, co oni, ale jako kumpel był
dla mnie niesamowicie ważny. Akceptował mnie całkowicie. Podobnie Jia, która
tylko za bardzo chciała mnie czasem kontrolować.
Był jeszcze
jeden pozytywny, dość niezwykły aspekt akademii artystycznej, który zawsze nieco
mnie bawił i dzięki któremu tak szybko zdołałem się tu zaaklimatyzować.
Mianowicie fakt, że tutaj tolerowane i akceptowane było wszystko. To znaczy, bez przesady - jeśli ktoś postanawiał nagle
zostać seryjnym zabójcą chomików i zaczynał odprawiać czarne msze w łazience,
dla jego własnego dobra wysyłano go do pedagoga (wierzcie mi, bywały i takie
przypadki). Niesamowite było to, że w
akademii mogło się być w stu procentach sobą i nikogo to nie obchodziło. Wolno
było manifestować swój charakter ubiorem i wyglądem, albo w jakikolwiek inny,
nie obrażający nikogo sposób. W rezultacie wychodząc podczas przerwy między
zajęciami na dziedziniec uczelni, ciężko było znaleźć w tłumie kogoś, kto
przykładowo miałby jeszcze swój naturalny kolor włosów. Ekscentryczne stroje,
kolczyki w dziwnych miejscach, fryzury i tatuaże były na porządku dziennym.
Podczas, gdy chłopaka idącego za rękę z innym facetem na ulicy zapewne
rozstrzelano by wzrokiem, na terenie akademii wszyscy mieli to gdzieś. Cholernie
mi się to podobało. Mimo woli przypominałem sobie rozmowę, którą prowadziłem z
Minho lata temu, na naszej pierwszej, jeszcze nieoficjalnej randce w Seulu.
„Lubię myśleć, że jestem sobą, bez żadnych specjalnych podpisów.”
Wracając
jednak do sprawy przeprowadzki, bo to ona była głównym tematem ostatnich
tygodni. Z początku sądziłem, że mówiąc „wspólne mieszkanie”, Żabol myślał o
tym, bym to ja wprowadził się do jego malutkiego mieszkanka nad kawiarnią,
które Sandara zgodziła się mu wynająć, chociaż wcześniej miała zamiar
przeznaczyć je na składzik. Było naprawdę tycie - jeden pokój z łóżkiem,
kuchnia i łazienka. Mnie by to wystarczyło, ale on uparł się, że potrzebujemy
mieszkania, w którym będę miał wygodne miejsce do malowania, a on do nauki,
grania na gitarze, parzenia kawy i stu-pięćdziesięciu-innych-rzeczy, które
robił w wolnym czasie. No i oczywiście najważniejszym punktem musiał być
odpowiedni dach, czyli taki, na którym dałoby się godzinami siedzieć i snuć
refleksje filozoficzne, a nie taki, z którego można by zjechać po stromych
dachówkach i skręcić sobie kark.
Kiedy wreszcie
jakimś cudem udało nam się znaleźć odpowiedni dom i wynająć mieszkanie, co
poprzedzone było tysiącami formalności i umów, nadszedł dzień właściwej
przeprowadzki. Naszych rzeczy nie było dużo, a z pomocą Jonghyuna, Amber i
Kibuma udało nam się wszystko zawieźć w ekspresowym tempie. Problem pojawił
się, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że w środku nie ma żadnych mebli, a ściany są
odrapane i wymagają natychmiastowego malowania. Na tę ostatnią myśl moja
nieśmiała, optymistyczna strona podskoczyła ze szczęścia aż pod sufit, bo
zawsze chciałem własnoręcznie pomalować mieszkanie. Z kolei Minho o dziwo
trochę oklapł. No tak, w końcu był przyzwyczajonym do luksusów, kąpiącym się w
złocie księciem.
- Nie jest tak
źle – oznajmiłem wesoło, zaglądając po kolei do wszystkich obszernych
pomieszczeń. Nie było źle. Był fantastycznie.
Ale gdy Bambi spojrzał na mnie podejrzliwie, szybko się zreflektowałem i na
powrót przybrałem grobową minę. – To znaczy, żyłem w gorszych warunkach. Kiedyś,
w SM Town, z kranu przez tydzień leciała tylko lodowata, brązowa woda. Trzy dni
umieraliśmy z Sull z pragnienia, bo była zima i nie mogliśmy nawet wyjść do
sklepu. Dom był zasypany. Doszło do tego, że jedliśmy śnieg, żeby przetrwać…
Minho zbladł i
wbił we mnie przerażony wzrok.
- Boże,
Taemin… Nie wiedziałem. To straszne. Tak cierpieliście…
- Taaak i
prawdopodobnie cierpielibyśmy jeszcze bardziej, gdyby to była prawda. –
Myślałem, że popłaczę się ze śmiechu na widok jego miny.
- Arrgh! –
prychnął z niedowierzaniem, dochodząc do siebie. – Masz beznadziejne poczucie
humoru! Kto cię tego nauczył?! Jiyong?!
I rzucił się w
pogoń za mną, kiedy śmiejąc się diabelsko, wpadłem do kolejnego, pustego
pokoju. Wiedziałem dobrze, że nie mam z nim szans, więc po krótkim czasie
bezowocnego uciekania poddałem się, pozwalając złapać mu się wpół i wrzasnąłem
cicho, kiedy moje stopy oderwały się od podłogi. Minho zakręcił mną kilka razy
w powietrzu, żeby końcowo położyć mnie płasko na ziemi. Zamknąłem oczy, chcąc
przeczekać zawroty głowy i nawet nie miałem siły, by odwdzięczyć mu się za nie
w jakiś równie przyjemny sposób.
Usłyszałem, jak osunął się na kolana i położył obok mnie, wzdychając z
zadowoleniem. Na chwilę zapadła komfortowa cisza, podczas której promienie
zachodzącego słońca, przebijające się między wysokimi budynkami wieżowców,
oblały cały pokój i nas. Błądziłem wzrokiem po szarej ścianie, czując
rozsadzające mnie od środka podniecenie. Miałem „wizję”, jak nazywali to
profesjonalni artyści. Ja profesjonalistą na pewno jeszcze nie byłem, ale w
głowie wirowały mi setki barw i odcieni, wzorów i pędzli różnej grubości.
Obiecałem sobie, że przerobię to mieszkanie na pałac, tak, żeby Minho czuł się
w nim jak w swoim rodzinnym domu.
- …A tak
wracając do Jiyonga… - wyrwał mnie z zamyślenia jego poważny głos. Chwilę
zajęło mi przetworzenie tego urwanego zdania i wydałem z siebie przeciągły jęk,
zakrywając uszy dłońmi.
- Nieee! Nawet
nie próbuj! Zabraniam ci o tym gadać, słyszysz?! Dziesiątki razy zapewniałem
cię, że to tylko mój najlepszy przyjaciel, a ty po prostu nie możesz…
- Kiedyś to ja
byłem twoim najlepszym przyjacielem – przerwał mi, krzyżując ręce na piersi.
Jego ton był lekko urażony i nie musiałem nawet na niego patrzeć, by wiedzieć,
że marszczy brwi z dezaprobatą.
Na początku
nieuzasadniona zazdrość Minho o moje relacje z Jiyongiem była nawet zabawna.
Potem zrobiła się po prostu irytująca. Niestety biedny Jiyong niewiele miał
wspólnego ze słodką do zrzygania, piętnastoletnią IU i wyeliminowanie go za
pomocą sprawdzonych sposobów nie wchodziło w grę, czego nie omieszkałem już
sfrustrowanemu Żabolowi wytknąć. Wiedziałem jednak, że nie odpuści tak łatwo.
- Skoro
zdecydowałem się zamieszkać z tobą, a nie z Jiyongiem, to chyba znaczy, że
jesteś moim bardziej specjalnym przyjacielem – wyrzuciłem z siebie, odwracając
się do niego plecami.
- Okej, taki
dobór słów mnie nie satysfakcjonuje. Może inaczej, kogo uratowałbyś przed
stadem krwiożerczych piranii, mnie czy jego…?
- Co to za
głupota, jasne, że jego. Piranie nie
jedzą wyrośniętych kijanek, więc byłbyś bezpieczny i bez mojej pomocy.
Chwycił mnie
za ramię i ostrożnie przewrócił na plecy, żeby móc spojrzeć mi w twarz.
Przełknąłem ślinę, kiedy nasze oczy się spotkały i z zaskoczeniem odnotowałem,
że jego tęczówki lśnią na złoto. Dopiero po sekundzie zorientowałem się, że to
był tylko blask odbitego w nich słońca, ale jasna poświata nad jego głową nadal
przypominała aureolę. Zrobiłem coś kompletnie sprzecznego z wszelkimi prawami
natury i podniosłem się na łokciach, żeby pocałować go w usta.
Trwało to może
z trzy sekundy, ale kiedy się odsunąłem, wyglądał na całkowicie zaszokowanego i
gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami. Zarumieniłem się wściekle, odpychając
go od siebie i gwałtownie poderwałem się do pozycji siedzącej.
- Widzisz? Z
Jiyongiem bym czegoś takiego nawet nie próbował, bleh. Masz swoją odpowiedź i
więcej mnie nawet nie denerwuj. Jeszcze mogę się wyprowadzić!
Następne kilka
dni spędziłem na malowaniu. Malowałem bez przerwy i sądzę, że gdyby Jia, Sulli
i Amber nie wpadały trzy razy dziennie, każda akurat na inną porę karmienia, to
nawet nie poczułbym głodu. Pochłaniały mnie kolory, spreje, pędzle i szablony.
Wziąłem sobie za punkt honoru stworzyć z naszego nowego mieszkania coś
niezwykłego i dlatego właśnie nudna jednolitość nie wchodziła w rachubę. Na
każdą ścianę z osobna miałem inną wizję i aż rozsadzało mnie od środka, kiedy
nowe pomysły rodziły się niespodziewanie w mojej głowie. Przez to wszystko
postanowiłem zrobić sobie nawet kilkudniową przerwę od uczelni, mówiąc
profesorom, że mam skomplikowany projekt do ukończenia przed weekendem.
Nieważne, że mój arcy-ważny projekt obejmował bieganie po domu w bokserkach i
za dużym podkoszulku (nie byłem stuprocentowo pewien, czy któraś z tych rzeczy
w ogóle do mnie należała), z włosami spiętymi w idiotyczną kitkę na czubku
głowy i rozbieganym spojrzeniem szaleńca zjaranego chemicznymi właściwościami
farb i barwników, które zewsząd mnie otaczały. Byłem jakby w transie i nie
myślałem o niczym innym. Nawet zmęczenia całkowicie nie czułem, dopóki
wieczorem nie padałem wyczerpany na duży, dmuchany materac z górą poduszek,
który Minho przyniósł w roli prymitywnego łóżka. Spałem jak zabity aż do rana,
a zaraz po przebudzeniu leciałem z powrotem do roboty.
Minho z
początku całkowicie akceptował i popierał moje zaangażowanie, uśmiechał się i
dopingował mnie, ale kiedy spytał, czy może mi pomóc, zacząłem wygrażać mu
największym pędzlem, jaki znalazłem. Jeszcze tego było trzeba, żeby ten
niechlujny wariat spaprał mi całą robotę. Tego zdecydowanie bym nie przeżył.
- Radzę ci
dobrze, nie tykaj go teraz – poradziła mu Jia teatralnym szeptem, myśląc chyba,
że jej nie usłyszę. Przyszła w porze obiadowej spełnić swoją dzienną powinność
utrzymania mnie przy życiu za pomocą dostarczania mojemu ciężko pracującemu
organizmowi potrzebnych soli mineralnych. Przyniosła kimchi. – To się nazywa
syndrom artysty – tłumaczyła cierpliwie mojemu chłopakowi, podczas gdy ja
balansowałem na drabinie z kawałkiem ostrej kapusty w zębach. – Straszna
przypadłość. Coś jak okres u dziewczyny, tylko gorsze, bo nie wiesz, kiedy się
zacznie i ile będzie trwać.
- Brzmi
groźnie – skomentował Minho, wciąż jeszcze rozbawiony całą tą sytuacją. To był
w końcu dopiero początek i pierwsza ściana. Dopiero gdzieś przy dziewiątej
zaczął trafiać go szlag.
- To jest groźne. Ale pociesz się tym, że
kiedyś przejdzie. Prawdopodobnie jak całe mieszkanie będzie pomalowane, albo
jak farba się skończy.
Prychnąłem pod
nosem, przewracając oczami. Nie rozumieli mnie zupełnie. Po Żabolu mogłem się
tego spodziewać, ale sądziłem, że przynajmniej Jia będzie mnie wspierać. Niemal
stęskniłem się za Jiyongiem i jego ogłuszającym chrapaniem, ale dla własnego
bezpieczeństwa wolałem nie wspominać o tym głośno. Jeszcze Minho w akcie
zazdrości postanowi się zemścić i pomazać moje piękne ściany.
Akurat byłem w
trakcie tworzenia miniaturowej galaktyki w naszej przyszłej sypialni, kiedy
wpadła Sulli. Aż pofatygowałem się i zszedłem z drabiny, żeby się z nią
przywitać, bo ostatnich czasy nasze kontakty zdecydowanie się rozluźniły i
widywaliśmy się nawet rzadziej, niż kiedy ona już chodziła do liceum w Seulu, a
ja wciąż byłem przykuty do SM Town. Teraz oboje mieliśmy za wiele zajęć - ja
studia, a ona ostatni rok w prywatnej szkole średniej. Kiedy stanąłem obok
niej, zamurowało mnie. Albo wzrok popsuł mi się od ślęczenia do późna z pędzlem
w dłoni, albo moja mała siostra jakimś cudem stała się wyższa niż ja i nie
miała na nogach szpilek!
- Jak
wyglądam? – wypaliła, zanim zdążyłem wykrztusić chociaż słowo komentarza.
Potrząsnęła głową, wprawiając w ruch krótkie do ramion, brązowe loki i
uśmiechnęła się szeroko. – Byłam u Chaerin. Jest świetna! Teraz wyglądam o
wiele poważniej, prawda?!
- Wizualnie
może i tak, ale mentalnie cofasz się w rozwoju – odparłem, na co skrzywiła się,
niezadowolona i obciągnęła spódniczkę zdecydowanie za małego już mundurka.
- Jak zwykle
jesteś niezawodny, Taemin-ah. Właściwie to się cieszę, że armia tęczowych
motylków hodowanych przez Minho nie wyżarła ci całkiem resztek twojej
złośliwości, chociaż chyba zdajesz sobie sprawę, że przez niego stałeś się
miękką gąbeczką…?
- Miękka
gąbeczka zawsze może nasiąknąć jadem, dlatego mnie nie denerwuj – uciąłem,
wspinając się z powrotem na drabinę. Sulli zachichotała cicho i rzuciła się na
miękki materac z westchnieniem ulgi. Zerknąłem na nią kątem oka. Wydawała się
szczęśliwa i w niczym nie przypominała już wychudzonej szesnastolatki z
doklejonymi sztucznymi rzęsami, która zapierała się rękami i nogami, kiedy jej
nowo odnaleziony, biologiczny ojciec wysyłał ją do prywatnej szkoły dla
dziewcząt. Ale z drugiej strony, ja zmieniłem się nawet bardziej. Oboje byliśmy
zupełnie innymi ludźmi, a mimo to nadal traktowaliśmy się po staremu. Nie było
między nami żadnych niezręczności, nawet kiedy nie widzieliśmy się przez
dłuższy czas. Miałem nadzieję, że już zawsze tak zostanie.
Sulli chyba
myślała o tym samym co ja, bo nagle spojrzała na mnie z dołu i uśmiechnęła się
łagodnie.
- Uwaga, teraz
powiem coś żałośnie sentymentalnego, więc pozwalam ci wylać mi na głowę kubeł
farby! – ostrzegła. – Możesz mi nie wierzyć, ale stęskniłam się za tobą.
Wszyscy ci ludzie, których tutaj poznałam… Są świetni, ale wciąż przypominają
mi się te bezsenne noce w SM Town, kiedy siedzieliśmy w kuchni, słuchając
chrapliwego oddechu taty dochodzącego z jego sypialni. – Westchnęła ciężko, na
moment zamykając oczy, a ja zastygłem z uniesioną ręką. Przed oczami stanęła mi
dokładnie ta scena i była tak wyraźna, jakby miała miejsce wczoraj, a nie kilka
długich lat temu. – Wiesz, mieliśmy szczęście, co? Nawet ty musisz to przyznać.
Gdzie byśmy byli, jeśli to wszystko inaczej by się potoczyło?
- Nie mam
pojęcia, ale na pewno nie rozmawialibyśmy teraz tak swobodnie – mruknąłem
cicho.
- Właśnie.
Patrząc z perspektywy czasu, to jest nawet trochę zabawne, co? Czasem czuję się
jak Kopciuszek, który wygrał życie na loterii. Ale nie o to mi teraz chodzi.
Chciałam ci tylko powiedzieć, że nadal ciężko mi traktować Minho jako brata,
natomiast ty zawsze nim będziesz. Głupie, co?
- Głupie –
zgodziłem się, z trudem przełykając dziwną gulę, która utworzyła mi się w
gardle. Odetchnąłem kilka razy dla rozluźnienia i przywołałem na twarz krzywy
uśmiech. – Brrr, serio za dużo sentymentów. Zaraz wyleję na ciebie tę farbę,
chociaż to moja ostatnia puszka.
Śmialiśmy się
przez moment i to przypomniało mi jeszcze bardziej odległe czasy, kiedy żyli
oboje nasi rodzice. Potem nie mieliśmy za wiele okazji, by zwyczajnie śmiać się
razem z takich pierdół. Miło było do tego wrócić.
- Jeśli nie
chcesz sentymentów, to mam genialny pomysł! – Sulli skoczyła nagle na równe
nogi. Jej mina niestety nie wróżyła niczego genialnego. – Chodźmy na podwójną
randkę! Ja, ty, Minho i Soojung! Co ty na to?!
Jęknąłem
cierpiętniczo i od wymownego uderzenia głową w świeżo pomalowaną ścianę
powstrzymała mnie tylko racjonalna myśl, że nie bardzo chciałbym mieć na czole
odbitą małą mapę nieba.
- Rany, ty się
naprawdę cofasz w rozwoju. Nie ma mowy, oto moja odpowiedź! Ja i Minho jesteśmy
zbyt zapracowanymi ludźmi, żeby chodzić na coś tak przyziemnego, jak randki!
- Nie, bo
jesteście jak stare małżeństwo, które daje sobie buzi w czółko na dobranoc i z
powodu reumatyzmu nie ma siły się nawet zabawić!
- Sulli, a czy
ty w ogóle powiedziałaś Amber o Soojung? – spytałem podstępnie, obserwując z
dziką satysfakcją, jak jej rozentuzjazmowana mina nieco rzednie. Zmiana tematu
przeszła nadzwyczaj sprawnie, bo wiedziałem, w jaki punkt celować.
Moja siostra
odchrząknęła z zażenowaniem.
- Nie. Ale to
nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu… Nie widziałam w tym sensu. Jesteśmy z
Soo od niedawna, a moje kontakty z Amber znacznie się poluźniły.
- Um, nie
zrozum mnie źle, ale tak naprawdę nigdy do końca nie rozumiałem, co was łączy,
czy tam łączyło.
- Szczerze
mówiąc, ja też nie! Dlatego właśnie mój i Soo związek kompletnie jej nie
dotyczy. Ja nawet nigdy na sto procent nie wiedziałam, czy ją interesują
dziewczyny!
Rzuciłem Sulli
spojrzenie pełne niedowierzania i potępienia, i przez moment naprawdę miałem
ochotę prysnąć na nią z góry resztką błękitnego barwnika.
- Chyba rzeczywiście
jesteś bardziej tępa, niż mi się wydawało.
- Wybacz, nie
wszyscy są tak pewni siebie w swoich uczuciach jak ty i Choi! – Zdenerwowała
się. – Ja sama nigdy nie miałam takiego szczęścia. Parę lat temu byłam jeszcze
zwykłą smarkulą i nie rozumiałam do końca mechanizmów tego świata, ale teraz
już wiem, czego chcę. Zapomnij o tej randce. Poradzę sobie sama.
Zawsze była
przeraźliwie uparta i nie dawała sobie w żaden sposób pomóc. Dziwnym trafem
kogoś mi bardzo przypominała. Z tego też powodu nie było szans, bym odpuścił.
Minho nigdy nie odpuścił, nawet kiedy odpychałem go od siebie wszelkimi
sposobami, a teraz proszę, jak wiele mu zawdzięczałem.
- Uważam, że
powinnaś powiedzieć Amber i to nie prawda, że to jej już nie dotyczy. Nie będę
się mieszał w twoje prywatne sprawy, bo tak jak sama zaznaczyłaś, jesteś już
dorosła. Ale Amber wciąż jest twoją przyjaciółką i choćby dlatego musisz się z
nią spotkać.
Po jakimś
czasie Sulli wyszła, posyłając mi na odchodnym całusa i wymuszony uśmiech.
Wiedziałem, że będzie się tym gryzła, ale byłem też pewien, że skorzysta z
mojej rady. W końcu była cholernie do mnie podobna. Oboje nienawidziliśmy się
przyznawać, że potrzebowaliśmy u boku kogoś innego, kto mógłby popchnąłby nas w
odpowiednim kierunku. Sami po prostu nie zawsze wiedzieliśmy, jak ruszyć z
miejsca. Niemniej jednak byłem z niej dumny i miała rację. Całkiem wyrosła z bycia
irytującą gówniarą i zamieniła się w irytującą kobietę. Cóż, z dwojga złego to
było troszeczkę lepsze.
Kiedy Minho
wrócił wieczorem - odnotowałem, że był wieczór, ponieważ słońce zaszło za
chmurami i zaczęły świecić uliczne latarnie - nadal byłem pochłonięty
malowaniem. Widocznie nie miał tego dnia za dużo do roboty, bo o dziwo nie
wyciągnął od razu papierów i podręczników, tylko zaczął łazić po pokoju, gadać
o jakichś głupotach i koszmarnie mnie wkurzać. Ze świętą cierpliwością znosiłem
jego idiotyczne żarty i zażalenia, że ponoć pod jego nieobecność ożeniłem się z
biedną, wymaltretowaną ścianą i zaciskając zęby, pracowałem dalej. Czekałem, aż
mu się znudzi i wreszcie się zamknie, ale nic się na to nie zanosiło.
W pewnym
momencie ze zgrozą poczułem, że coś mokrego ląduje na moim ramieniu, a potem
sunie zamaszyście wzdłuż ręki. Zachwiałem się w panice i gdyby Minho nie złapał
mnie w pasie, zaliczyłbym kolejne bliskie spotkanie z podłogą. Zdezorientowany,
spojrzałem na swoje prawe ramię. Całe było umazane szafirową farbą, a Żabol
stał nade mną i zanosił się bezczelnym śmiechem.
Wszystko we
mnie zawrzało.
- Czy ty nie
możesz, choć raz, być POWAŻNY?! – krzyknąłem na niego, ale nic to nie dało. Nadal
był kompletnie nieprzewidywalny i kiedy wydawało mi się, że już na nic
głupszego nie zdoła wpaść, on sięgnął po puszkę ze świeżo napoczętą,
jasnoczerwoną farbą i - wciąż cholernie z siebie zadowolony - przytknął
umoczony w niej pędzel do mojego policzka. Pisnąłem z niedowierzaniem,
odskakując gwałtownie do tyłu. – ZWARIOWAŁEŚ! Po prostu… jesteś kompletnym
świrem, Choi Minho!
- Nie wierzę,
że dopiero teraz to zauważyłeś! – Kolejna porcja kolorowego barwnika wylądowała
na mojej szyi, a jej zimne stróżki błyskawicznie spłynęły mi za koszulkę.
Zacząłem się cofać, aż w końcu moje plecy napotkały opór w postaci ściany
(świeżo pomalowanej, oczywiście) i zrozumiałem, że po pierwsze: ten szaleniec
zapędził mnie w pułapkę i po drugie: przy okazji zrujnował całą moją robotę.
Wtedy
ostatecznie trafił mnie szlag.
- ARGGHH!
ZAPŁACISZ MI ZA TO! – Sięgnąłem po najlepszą w tym wypadku broń i prysnąłem mu
niebieską farbą prosto w twarz. Niestety w porę zareagował i mój pocisk
wylądował na jego wyciągniętych w obronnym geście dłoniach. Powoli opuścił
ręce, spoglądając na mnie z triumfalnym uśmieszkiem i już otwierał usta, ale ja
nie miałem zamiaru tak tego zostawić. – TO JESZCZE NIE KONIEC! CHODŹ TUTAJ,
ZARAZ ZAMALUJĘ CI TEN FAŁSZYWY RYJ, NIECH TYLKO…!
No i się
zaczęło. Nie wiem, ile farby zmarnowaliśmy w tej durnej i bezsensownej bitwie,
ale kompletnie wtedy o tym nie myślałem. Moim celem było wykończyć tego
niefrasobliwego żartownisia i nie zwracałem uwagi na to, że w ten sposób
sprawiałem mu tylko niewysłowioną radość. Byłem zły, zirytował mnie. Zawsze
denerwowało mnie, że potrafił zdobyć nade mną przewagę w tak prosty i dziecinny
sposób.
Dopiero kiedy
przyszpilił mnie do podłogi i zawisł nade mną, cały w farbie i z błyszczącymi
ze szczęścia oczami, zdałem sobie sprawę, że może wcale nie byłem aż tak zły. Nie spierałem się nawet o
to, kto wygrał, po części dlatego, że nie miałem siły, a po części ponieważ
szczerze mnie to nie obchodziło. Patrzyliśmy na siebie praktycznie bez
drgnięcia powiek, dysząc ciężko i co jakiś czas wybuchając niekontrolowanym
śmiechem. Dziwne uczucie formowało się w mojej klatce piersiowej, ale tym razem
nie kwestionowałem go. Nie wiem, co się ze mną działo, że nagle stałem się taki
bezbronny i bezsilny pod wpływem jego czułego spojrzenia.
Chociaż
właściwie, może i wiedziałem. Może po prostu byłem beznadziejnie zakochany.
- Kocham cię –
wypaliłem, zanim zdążyłem się dwa razy zastanowić. Wielkie oczy Minho otworzyły
się jeszcze szerzej z zaskoczenia, a ja z przerażeniem ukryłem rozpaloną twarz
w dłoniach. Super. Właśnie tego mi było trzeba. Idiotycznych wyznań miłosnych i
spalenia się ze wstydu, w dodatku w takim momencie. Zacząłem jęczeć jakieś
nieskładne półsłówka i próbowałem się spod niego niezwłocznie wydostać, ale
umięśnione ramiona nie pozwoliły mi się ruszyć. Miałem wrażenie, że się zaraz
najzwyczajniej w świecie rozryczę.
- Ej… Taeminnie. Spokojnie… – Siłą oderwał
moje palce od twarzy i przycisnął je do podłogi po obu stronach mojej głowy.
Pochylił się nade mną jeszcze niżej, aż jego usta musnęły płatek mojego ucha. –
Przecież wiem.
- W… wiesz? –
Czułem się okropnie, nie mogąc ułożyć logicznego zdania, ale cały aż drżałem z
emocji. Pierwszy raz powiedziałem mu to głośno. Prawdopodobnie pierwszy raz w
ogóle mu to powiedziałem.
- Wiem.
Wiedziałem już dwa lata temu. Czytałem twój list jeszcze w samolocie.
Szarpnąłem się
gwałtownie, ale był silniejszy.
- Czytałeś ten
list?! – wysapałem słabo i w jednej chwili zrobiło mi się przeraźliwie gorąco.
Tak gorąco, że nie byłem w stanie tego wytrzymać, a jego ciepły oddech na moim
policzku i przyjemny ciężar ciała wcale nie pomagały mi się uspokoić.
Denerwowało mnie, że podczas gdy ja przeżywałem katusze kompletnego zażenowania,
jego głos brzmiał tak łagodnie.
- Oczywiście.
Nie wspominałem ci o tym, bo wciąż chciałem, żebyś pewnego dnia powiedział mi
to wprost. Poza tym kiedy się ponowne spotkaliśmy… Bałem się. Nie wiedziałem,
czy twoje uczucia nie zmieniły się po tak długim czasie i nie chciałem na
ciebie naciskać.
Teraz
oddychałem dwa razy szybciej, chociaż już nie z wysiłku. Minho znowu podparł
się na ramionach, żeby spojrzeć mi głęboko w oczy. Wytrzymałem dzielnie jego
gorące spojrzenie, chociaż czułem, jak wszystko we mnie topniało pod jego
wpływem.
- Ja też cię
kocham, Taemin-ah. Wiesz o tym, prawda? Postaram się, żebyś nigdy nie
zapomniał. Kocham cię cholernie mocno.
A potem
pochylił się i przycisnął swoje miękkie usta do moich, sprawiając, że rozpadłem
się na tysiąc kawałków i nic już nie było w stanie posklejać mnie z powrotem w
twardą bryłę lodu. Zdałem sobie sprawę z tego, że płaczę dopiero kiedy jego
ciepła dłoń ujęła mój policzek i zaczęła ścierać skapujące łzy. Byłem totalnie
rozbity. Nie chciało mi się wierzyć, że właśnie on dokonał tego cudu i zdołał
wycisnąć ze mnie najprawdziwsze łzy szczęścia, i postanowiłem sobie w duchu, że
jutro będę temu energicznie zaprzeczać. Jutro.
Przegapiłem
moment, w którym nasze ubrania zostały niedbale rozrzucone dookoła.
Spieszyliśmy się bardziej niż zazwyczaj. Pochłaniałem go wszystkimi zmysłami,
nie zwracając uwagi na przeklejające mi się do skóry, wilgotne kosmyki włosów i
mieszające się ze łzami, lepkie kropelki potu na mojej twarzy. Minho jednym
zręcznym ruchem rozplątał kitkę na mojej głowie i wplótł mi palce we włosy,
drugą ręką pieszcząc powoli całe moje rozedrgane ciało. Serce biło mi tak
mocno, że w pewnym momencie musiałem chwycić się za klatkę piersiową, z obawy
aby nie eksplodowało. Pragnąłem go każdą częścią siebie. Nasze ruchy były
szybkie, chaotyczne i gwałtowne, żadnej przesadnej delikatności, po prostu jedna,
wielka, buchająca miłość.
Nie sądzę
zresztą, żeby miłość kiedykolwiek była delikatna, wbrew wszystkiemu, co się o
niej mówi. Wydaje mi się, że zawsze jest trochę szalona. Tylko wtedy można ją naprawdę
poczuć.
Rano jak
zwykle obudziłem się pierwszy. Usiadłem z trudem, rozmasowując obolałe mięśnie,
bo spanie na twardej powierzchni nie było najlepszym pomysłem, nie wspominając
już o tym, że nasze pseudo łóżko znajdowało się ledwo kilka metrów dalej.
Ziewnąłem przeciągle i przetarłem oczy, zerkając na Minho, który wciąż spał,
rozwalony na środku pokoju i do tego nagi jak go pan Bóg stworzył. Westchnąłem
ciężko, dochodząc do wniosku, że w naszym związku było ostatnio zdecydowanie za
dużo ekshibicjonizmu i sięgnąłem po koc, żeby go nim przykryć.
Zamarłem,
rozglądając się dookoła w niemym przerażeniu.
- Minho... Minho. – Spotkałem się niestety z
całkowitym brakiem reakcji. – Żabolu przebrzydły, Choi Minho, wielki, okropny
zboczeńcu, OBUDŹ SIĘ WRESZCIE!
Poruszył się,
unosząc głowę tylko o milimetr.
- Huh?!...
Uhh, co jest? Któraaaa godzina…?
- …WYSTARCZAJĄCO
PÓŹNA! Ughh… Czy ty… Czy ty widzisz to, co ja?! OTWÓRZ OCZY, DO DIABŁA!
Zacząłem
nerwowo szarpać go za ramię, ale poskutkowało to tylko tym, że skrzywił się
nieco.
- Ufff,
zostaw… Nie mamy zajęć do wieczora… O co ci znowu chodzi, Taemin-aaaah?
- PODŁOGA! –
Skoczyłem na równe nogi, gapiąc się z niedowierzaniem na zdewastowaną
powierzchnię dokoła nas. Nigdy w życiu nie widziałem tylu kolorów w jednym
miejscu. Wyglądało to jak jeden wielki obraz Pablo Picasso, z tą różnicą, że z
całą pewnością nie nadawał się do galerii sztuki. Ze zgrozą uświadomiłem sobie,
że moje ręce, nogi, twarz i włosy również jakimś cudem były całe w farbie. – To
niemożliwe. PIEPRZONA PODŁOGA…! Och,
rusz się wreszcie i spójrz, co tutaj narobiłeś! Kompletna masakra… Wszędzie
jest farba. WSZĘDZIE. Nie ma szans, żeby to wszystko zeszło. Ja cię normalnie
zabiję, Choi Minho!
Wreszcie
łaskawie usiadł i pobieżnie ocenił straty.
- Uspokój się,
nie jest tak źle… Położymy tutaj dywan, albo…
- DYWAN?! Jak
ja mam niby mieszkać tutaj ze świadomością, że pod dywanem są plamy z farby,
będące wynikiem tylko i wyłącznie twojej nieostrożności?!
- Hm… Cóż. Ujmijmy
to w ten sposób… Gdybyś miał możliwość cofnięcia czasu, wybrałbyś dzisiejszą
noc, czy brak plam na podłodze…? – Był rozbawiony. Aż zatrząsłem się z
oburzenia, nie mogąc uwierzyć, że w tak dramatycznym momencie miał czelność
jeszcze sobie żartować.
- PRZEDE
WSZYSTKIM WYBRAŁBYM ZABEZPIECZENIE PODŁOGI FOLIĄ I GAZETAMI!
Wybuchnął
śmiechem.
Dzień na
uczelni minął przyjemnie szybko. Wszyscy wydawali się być zadowoleni z faktu,
że wróciłem, kilka osób zapytało mnie nawet, jak wyszedł projekt. Przywoływałem wówczas na usta sztuczny uśmiech i
odpowiadałem, że fantastycznie, na co Jia i Jiyong zwijali się ze śmiechu. Nie
chciałem wiedzieć, skąd dowiedzieli się o zwieńczeniu całego mojego malowania,
ale przynajmniej żadne z nich nie skomentowało moich kolorowych włosów. Być
może myśleli, że to taki modowy trend i miałem zamiar utrzymać ich w tym
przekonaniu, dopóki przeklęta farba całkiem nie zejdzie.
Na zajęciach z
rysunku dostaliśmy całkiem nowe zadanie, które miało wpłynąć na naszą ocenę
końcową i do którego kazano nam się szczególnie przyłożyć. Wchodziliśmy na
wyższy poziom wizualizowania ludzkiej sylwetki, tym razem z naciskiem na
szczegółowe odwzorowywanie skomplikowanej anatomii człowieka. Jako ćwiczenie
mieliśmy stworzyć rysunek kobiety, a za modelkę posłużyła nam dziewczyna o dość
bujnych kształtach, która nie drgnęła ani na sekundę, podczas gdy skrupulatnie
przenosiliśmy jej sylwetkę na papier. Byłem pod wrażeniem, ale Jiyong jak
zwykle musiał wytknąć coś, co mu się nie podobało. Gdzieś w połowie lekcji
pochylił się nad moją sztalugą, krzywiąc z niesmakiem usta.
- Poważnie?
Czy chociaż raz nie mogliby się postarać i dać nam jakiejś super modelki z Victoria’s Secret?! Nie mogę się skupić,
kiedy patrzę na tę wielką babę…
Jia zdzieliła
go w tył głowy swoją paletą i byłem jej za to dozgonnie wdzięczny, bo sam już
przymierzałem się do tego nie raz.
- Jesteś
obrzydliwy, Kwon Jiyong! – syknęła przez zęby. – Piękno to nie jest jakieś
durne wyobrażenie niewyżytych seksualnie kreatorów tego, co ty nazywasz modą.
Piękno ma o wiele głębszą definicję. Jeśli uważasz, że cycate lale przerobione
w Photoshopie są piękne, to żal mi cię. Ona jest piękna – Jia machnęła ręką w
stronę modelki – bo jest sobą. Jestem
przekonana, że spotka ją w życiu dużo więcej szczęścia, niż ciebie.
Jiyong
odburknął coś niewyraźnie, ale potem na szczęście się zamknął i przez resztę
zajęć malował w skupieniu. Na koniec podszedł do naszej modelki i poprosił ją o
numer telefonu.
Jia wyglądała
na zaskoczoną i nie sądziłem, żeby dokładnie to miała na myśli, ale napotykając
mój pytający wzrok tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Kiedy
zaczęliśmy zbierać swoje rzeczy, profesor na chwilę zatrzymał nas w sali, żeby
ogłosić temat naszego zadania semestralnego. Spodziewałem się wszystkiego,
tylko nie czegoś takiego. Szczęka
dosłownie mi opadła, ale nie było już czasu na jakiekolwiek protesty.
Nagi model.
Uhh, co?!
- To było
ciekawe doświadczenie, ale chyba nie poproszę jej, żeby mi pozowała –
stwierdził rozbawiony Jiyong, energicznie zeskakując ze schodów, kiedy
wyszliśmy na zewnątrz. – Zostanę przy moich drogich paniach z Victoria’s Secret, sorry. Ty już wiesz,
kogo będziesz malować? – zwrócił się z zaciekawieniem do Jii.
Różowowłosa
zawahała się.
- Właściwie
myślałam o moim dziadku.
- Łeee,
dlaczego akurat o nim?! Chcesz malować obwisłe brzuchy i wyłysiałe klaty?
Fuuuj!
W ten sposób
po raz kolejny tego dnia dostał w łeb.
- To się
nazywa naturalizm, idioto! Uhh,
jesteś czasem niemożliwy! Nie mam pojęcia, jakim cudem dostałeś się do tej
akademii ze swoim IQ muszki owocówki!
Wiedziałem,
dlaczego żadne z nich nie spytało mnie, kogo mam zamiar poprosić o współpracę w
ramach tego projektu, bo obydwoje byli przekonani co do mojego wyboru.
Tymczasem ja nadal nie potrafiłem sobie tego wyobrazić i na samą myśl robiło mi
się dziwnie nieswojo. Nie chodziło o to, że wstydziłem się go poprosić, tylko o
to, że nigdy nie byłem zbyt pewny siebie w tej kwestii, w przeciwieństwie do
niego. Jak niby miałem poprosić go o coś takiego?! Praktycznie widziałem jego
powoli unoszące się w triumfalnym uśmieszku kąciki ust i uniesione brwi, a co
jak co, ale triumfujący Bambi był nie do zniesienia i na pewno nie miałem
zamiaru dawać mu takiej satysfakcji. Prawdopodobnie zacząłbym się żałośnie
rumienić, mamrotać jakieś nietrzymające się kupy głupoty i zachowywać się jak
kompletna ciota, czyli praktycznie jak zawsze w jego obecności.
Z wielkim
mętlikiem w głowie poszedłem prosto do kawiarni, żeby mimo wszystko mieć to za
sobą. Myślałem, że wykombinuję coś po drodze, albo jeśli zrobię to
spontanicznie, wyjdzie chociaż trochę mniej żałośnie. Coś czułem, że przedtem
będę potrzebował porządnej dawki kofeiny, albo najlepiej czegoś mocniejszego.
SHINee Cafe
jak zwykle o tej porze było wypełnione klientami. Ciężko było znaleźć pusty
stolik, a gwar zagłuszał nawet grającą w tle muzykę i cichy dźwięk ekspresu do
kawy. Na ścianach wisiały nasze zdjęcia oprawione w ramki, ponieważ Dara uparła
się, żeby je tam zostawić. Niektóre wyglądały głupio, na większości byłem
jeszcze ponurym nastolatkiem z długimi włosami, ale nie było mowy o tym, żeby
je stamtąd ściągnąć. Sandara Lee w roli szefowej SHINee Cafe naprawdę okazała
się strasznie despotyczną zołzą, do czego ciągle trudno było się przyzwyczaić.
Jak tylko
przekroczyłem próg, przywitał mnie rozentuzjazmowany pisk Victorii Song.
Lubiłem ją, o dziwo, ale podobnie jak wszyscy tutaj, miała parę swoich
niepokojących dziwactw i zdecydowanie za dużo piszczała.
- Taeminnie! –
Kilku najbliżej stojących klientów wzdrygnęło się na dźwięk jej cieniutkiego
głosiku. – To co zwykle?! Twój chłopak jest na zapleczu, zaraz przyjdzie!
Jasne, że
przyjdzie. Pewnie słyszał jej wrzaski doskonale, gdziekolwiek był. Przewróciłem
z rezygnacją oczami i wdrapałem się na wysokie krzesło przy barku, rzucając pod
nogi teczkę ze sztalugami. Victoria w żadnym wypadku nie nadawała się do roli doradcy,
ponieważ na mój i Minho związek od zawsze reagowała niepokojąco
entuzjastycznie. Można powiedzieć, że za każdym razem, kiedy staliśmy w
odległości dwóch metrów od siebie, podskakiwała jak szalona i upuszczała
wszystko, co akurat miała w rękach. Nie powiem, żebym czuł się z tego powodu
komfortowo i nie było mowy o głębszym wtajemniczaniu jej w nasze relacje.
Ku mojemu
rozczarowaniu, tego dnia na zmianie nie było ani Kibuma, ani Amber, ani nawet
Jonghyuna, czyli musiałem ze wszystkim radzić sobie sam. Potarłem spocone
dłonie o materiał spodni i odetchnąłem nerwowo. Wreszcie Żabol wyszedł,
rozradowany i promieniejący jak zawsze. Pomagał Eunhyukowi ustawiać jego
wypieki na wystawie, ale jak tylko mnie zobaczył, rzucił wszystkim i z
roziskrzonymi oczami przyskoczył, żeby się ze mną przywitać. Biedny Eunhyuk nie
wyglądał na zachwyconego takim obrotem spraw.
- Nie
wiedziałem, że dzisiaj po mnie przyjdziesz! – Minho uśmiechnął się szeroko i
wyciągnął rękę, żeby zmierzwić mi włosy, a ja poczułem, jak moje serce znowu
gwałtownie przyspiesza. – Ale będziesz musiał poczekać, kończę dopiero za
godzinę.
Spuściłem
głowę, gryząc dolną wargę aż do krwi. Jak niby miałem go o to poprosić? Jak jak jak?!
- Umm… Wiesz.
Dostaliśmy dziś pewne zadanie. Rysujemy, eee… naturę – wykrztusiłem,
czerwieniąc się jak papryczka chili prosto z ulubionego cappuccino Jonghyuna.
Cholera, co się ze mną działo?! Na tym etapie związku już nie powinienem
zachowywać się przy nim jak jakaś niewydarzona dziewica!
- To chyba
dobrze, prawda? – Choi oparł łokcie na blacie, zniżając się do mojego poziomu.
– Lubisz rysować martwą naturę. Jesteś w tym świetny!
- Ehh, tak… -
Odchrząknąłem z zażenowaniem. – Właściwie lepiej, żeby nie była martwa.
- Och… Okej? –
Wyglądał na zdezorientowanego i wcale mu się nie dziwiłem. – Więc co chcesz
narysować?
- Właśnie do
tego potrzebuję… twojej pomocy. To znaczy, niekoniecznie twojej, ale zakładam, że nie byłbyś zachwycony, gdybym poprosił o
to Jiyonga, więc… Nie masz za bardzo wyboru. Uff. Chodzi o to, że musimy wybrać
sobie jakiś obiekt o dobrej aparycji anatomicznej i go zwizualizować.
Minho zamrugał
kilkakrotnie, nie spuszczając ze mnie coraz bardziej zaintrygowanego spojrzenia.
- Wybacz,
Taemin-ah, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz. Wciąż jestem kompletnie zielony,
jeśli chodzi o ten cały artystyczny slang…
Zamknąłem oczy
i odetchnąłem głęboko, stwierdzając, że przechodziłem już gorsze upokorzenia. A
potem wbiłem w niego ponury wzrok i wypaliłem z prędkością światła:
- Potrzebujęnagiegomodela.
________________________________________
Unff. Nie wiem co powiedzieć ^^" To, co właśnie przeczytaliście, nie miało jak widać zbyt ambitnej fabuły, ale chyba potrzebowałam napisać jakiś lekki, super słodki, letni fluff na dobry początek wakacji. Zatęskniłam i to cholernie, a przy okazji wyjaśniłam kilka kwestii dotyczących epilogu TM. Smutom nadal stanowczo mówię NIE, przynajmniej jeśli chodzi o to opowiadanie. Jeśli chcecie przeczytać jakieś ostrzejsze kawałki mojego autorstwa, zapraszam TUTAJ (gwarantuję, że już od pierwszego rozdziału nie brakuje wrażeń XD).
No i cóż... Wszystko wskazuje na to, że po tych wakacjach nie będę już pisać, albo przynajmniej zrobię dłuższą przerwę. Sama sobie tego nie wyobrażam, bo pisanie jest dla mnie bardzo ważne, ale idzie matura, szykuje się ciężki rok x.x Dlatego przez dwa nadchodzące miesiące mam zamiar dać z siebie wszystko i wykorzystać tę szansę na maksa, realizując swoje najważniejsze pomysły. Nie wiem tylko co z Our Outer Space, bo wena i pomysł odfrunęły i nie mam pojęcia, kiedy wrócą ;-;
Ale dam radę! :D A Wam życzę udanych wakacji, bo wszyscy na nie zasłużyliśmy <3 Wypoczywajcie, nabierajcie energii przed wrześniem i trzymajcie się ciepło! ♥
Aliss~
P.S. O czym chcielibyście kolejny dodatek do TM? Pytam wstępnie, bo nie wiem jeszcze, kiedy go napiszę. Myślałam o perspektywie Amber, żeby przy okazji wyjaśnić tę małą dramę Sulber x Jungli (które jest notabene moim yuri OTP, ale teraz mam wyrzuty sumienia z powodu Amber *wzdycha ciężko*). Na JongKey póki co nie mam pomysłu :<
QRWJIHFOUESHGJKLFDSHKJFSDGJLFHAKDJAKSDJFLKASDJFLKASDJ;LKADJGLKADJFKL;GJDAFLKGJDFLKJGSLKDFJGDLKFSJ TYLE WYGRAĆ TYLE CZEKAĆ TYLE SZCZĘŚCIA O MÓJ PANIE HKJFDHSKJFSHKFH;SDKJFHSDKJFLHSD
OdpowiedzUsuńPisałam Ci na tt, że poczekam ile będzie trzeba i jak już przyszło co do czego to omona fjlksdfjksdhfkjdshfkjsd. Nie umiem nawet skleić jakiegokolwiek zdania bo mnie roznosi no ;; Ze szczęścia oczywiście! Z pewnością napiszę Ci na tt trochę więcej, ale no...jak na razie może być ciężko.
Kolejny dodatek? Um...ja chcę....może....jakiegoś smucika coś? No i JongKey no i wgl radość, tęcza nie wiem fjsdkjfskdhfsdk.
To tyle bo no nie wiem no ;___;
JSHGFVBERFVG!!
OdpowiedzUsuńRYCZE PO PROSTU ;O;
Znów warga mnie boli od uśmiechania się ale WARTO!
Jejku jakie to było słodkie kocham takie hjgsdvkjbdwh WIECEJ
Taemin...omg w sumie w ogóle sie nie zmienił tylko przy Minho jest taka puchata kuleczką do tulenie O BOŻE MINHO W FARTUSZKU TAK JAK KIEDYS PISAŁA SGAGSAGASGAGSGAGS!!
Zabrakło tylko mycie łyżeczki i MOKREGO Minho w fartuszku XD
Strasznie podobała mi sie ogólnie akcja w nowym mieszkaniu ze Taemin dostał natchnienia i chciał w sumie żeby ich mieszkanie było wyjątkowe i to było kochane i oczywiście nieodłączna bitwa na farbę afsdaga najlepiej :C XD I BOZE MÓJ HYUKKIE PICZE ToT Zrobiłaś to specjalnie prawda...? ;-; Jestem za tym by następny dodatek byl z Sulber bo mnie strasznie ciekawie jaka była ta ich relacja w TM.... wiec sulber!
Hwaoting nie zamęcz sie pisząc tak intensywnie...XD
G.G <3
[*]
OdpowiedzUsuńUmaruam, dzięki.
5 minut tępego wpatrywania się w dwa słowa, skończone wybuchem płaczu.
Dzięki.
Wybacz że nic więcej nie powiem, ale mam absolutną pustkę w głowie, jakby ktoś zmiksował zawartość, wstrząsnął i wylał.
Tylko jedno. Boję się. Cholernie się boję że znowu będę czekać wieki na kolejny dodatek... mam nadzieję że to tylko niczym nie uzasadniony strach, bo nawyk wchodzenia tutaj po kilka razy dziennie został a nic nie daje takiego zawodu jak zobaczenie że nic nie ma.
Chciałabym smuta, o czym pewnie wiesz... Naprawdę, strasznie, okropnie chciałabym smuta, bo ja WIEM, JESTEM PEWNA, że to będzie najbardziej magiczny smut jakiego będę miała możliwość w życiu przeczytać.
Dziękuję.
Już odzwyczaiłam się od tego opowiadania, ale dzięki temu wróciło wszystko co czułam kiedy to kiedyś czytałam. Fajnie, że piszesz ciąg dalszy...zapowiada się tak miło :)
OdpowiedzUsuńWarto było czekać <3 Cudnie jak zawsze! ^ ^ Tak cukierkowo, że aż się zdziwiłam XD
OdpowiedzUsuńJestem na TAK z one shotem z perspektywy Amber :3 Om nom nom >.< I <3 Sulber ;-; Mam nadzieję, że Sulli spikniesz z tym cudnym babochłopem, a nie XD <3 No... że tego... XD Uwielbiam Krystal, ale Sulli bardziej mi pasuje do Amber! XD Proszę~~~ >.< *robi niedorobione aegyo* XD
Szkoda, że nie masz dalszych pomysłów na OOS ;_; Zdążyłam się już zakochać w tym opowiadaniu >.<
Tobie Unni również życzę udanych wakacji, no i aby wena na dalsze pisanie OOS powróciła, bo przyznam się, że Twoich opowiadań o Exo nie czytałam, jakoś nie lubię, ale z nimi również życzę powodzenia ^ ^
Dopiero w przyszłym roku masz matury? o.o Myślałam, że jesteś starsza... XDD No dobra... xd
Dopiero miesiąc temu skończyłam 18 lat! :D I tak się czuję stara ;;
Usuńasrdygfuihopkjl *q*
OdpowiedzUsuńTakienotakieotakieno!
nie moge, to jest genialne, ta seria jest moja biblią! <3 Geniusz
A jeśli chodzi o one-shota to z Amber bo jestem strasznie ciekawa...
waitnig.... <3
Przyjemne uczucie znowu przeczytać coś na tym blogu i ponownie poczuć klimat TM. ♥
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jest to taki słodki fluff i nawet dobrze, że nie zdecydowałaś się na smuta. Jakoś wydaje mi się, że by nie pasował, a tak jest idealnie. :D
Co do następnego dodatku to nie mam pojęcia. To co wybierzesz będzie dobre. Ale pomysł na oneshota z perspektywy Amber jest dobry. Zwłaszcza, że teraz relacja pomiędzy nią a Sulli jest niewyjaśniona.
Muszę jeszcze skomentować muzykę. Muszę. Twój gust muzyczny od zawsze mi imponował i Twoja zdolność znajdowania jakichś cudownych piosenek. Ale jak znalazłaś ten zespół(?) Dostana to już naprawdę nie wiem. Chociaż pomimo wszystko pasuje do opowiadania, także i tak wychodzi to na plus. XD
Po wakacjach jeśli faktycznie zrobisz sobie przerwę od pisania to oczywiście zrozumiem, bo matura jest ważna, ale będę cholernie tęsknić. T^T
Życzę Ci wspaniałych wakacji i żeby wena Cię nie opuszczała! ♥
Hahaha, wiedziałam, że ktoś się w końcu zapyta o "Dostanę"! XD Aż na to czekałam, szczerze mówiąc :D Wiec hmm, to nie jest zespół, to piosenka z bollywoodzkiego filmu, którego oglądałam niedawno z koleżankami i tak mi to wpadło w ucho, że potem przez tydzień non stop jej słuchałam! No i musiałam ją gdzieś wykorzystać, a że tak się ładnie wkomponowała wraz z teledyskiem w ogólną tematykę tego oneshota to, cóż... Nie mogłam się powstrzymać xD
UsuńDziękuję Ci bardzo za komentarz, jak zawsze cudownie mnie motywujesz ;-; ♥
OMO! To jest takie urocze. :3 Ja na miejscu Taemina też bym się bała. Ja się wstydzę nawet poprosić kogoś, żeby mi pozwolił swoją twarz namalować, a co dopiero... No! Ja chcę kontynuację. *-* Kocham osobowość Tae w tym opowiadaniu. <3 A co do yuri... Rób co uważasz Unnie! We twoim wykonaniu przeczytam prawie wszystko. Tylko nie krzywdź za bardzo Amber, dobzie? ;-; Lubię ją! XD Weny i chęci wiele! Miłych wakacji! ^^
OdpowiedzUsuńTo było cudowne, urocze, przepiękne. Chcę więcej fluffów Twojego autorstwa, jejuuu... rozpływałam się podczas czytania. Brakowało mi tylko czegoś "więcej" na tym blacie stołu... och, Aliss, ranisz mnie ;c
OdpowiedzUsuńUcieszył mnie fakt, że Taemin spokojnie używa zwrotu "mój chłopak", wreszcie obudziły się w nim uczucia ;;
Co do następnego dodatku - nie będę wybrzydzać, chociaż nie kryję, że oneshot yuri niezbyt by mnie zadowolił, wolałabym kolejnego 2min fluffa ;c
I wybacz, Aliss, ale muszę o to zapytać, bo mnie dręczy - gdzie podziewa się Satan...? Być może coś przeoczyłam albo nie doczytałam, a przynajmniej żadna wzmianka o nim mi się w oczy nie rzuciła ;;
Hahaha o kurczę, prawdę mówiąc to totalnie zapomniałam o nim wspomnieć, ale dobrze, że mi przypomniałaś, poświęcę mu porządnie następny dodatek xD Ale od kiedy Minho wziął go pod swoje skrzydła, jego matka zaczęła się nim opiekować, więc prawdopodobnie nadal z nią mieszka i na pewno nie może na nic narzekać :D
UsuńBoże... To jest taaaaaaaaaaaaaaaaaaak piękne <3 czytałam z serduszkami w oczach normalnie! <3 jak ja kocham ich razem... ten pyskaty Tae, który mięknie jak tylko pojawia się Minho... ksndjaksndkand <3 brak mi słów normalnie! To jest aż za piękne no! *o* Oni razem... ach <3
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że przyjdzie Ci też wena na JongKey, bo to mój drugi ukochany paring ^^
Miłych Wakacji życzę! i dużo, dużo, dużo weny <3
BuŹka ;*
Powiem tak co do twoje przerwy związanej z matura. Zdawałem zeszłoroczną maturę. Nauczyciele mówli nam jakie to straszne i trdne. Jednak matura nie jest taka straszna jak to sie mówi. Wiem ze sądzisz ze będziesz sie ciezko na nią uczyc ale...nie będzie tak źle. Zaufaj swojemu Oppie hahahahah xD Co do dodatku to fantastyczny!
OdpowiedzUsuńZ
Hahaha mówisz, że nie będzie tak źle? xD Uff, stresuję się tym rokiem, ale ja zawsze panikuję na zapas, więc może rzeczywiście nie powinnam się tak przejmować ^^ Dziękuję za słowa otuchy i za komentarz ♥
UsuńOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMO Jak zawsze, boskie <3 Cieszę się, że nie zostawiłaś TM, bo to moje najnajnajukochańsze opowiadanie, chociaż kocham wszystkie Twojego autorstwa <3
OdpowiedzUsuńMatura to bardzo ważna sprawa, więc masz rację - do nauki! ;) Ale nie musisz nas całkiem opuszczać TT.TT Wystarczy jakiś oneshocik od święta, bylebyś całkiem nie porzucała pisania, bo dobrze wiemy, że ani Ty, ani my na dłuższą metę tego nie zniesiemy xD
Hwaiting, Aliss! Obyś skończyła te dłuższe opowiadania, bardzo bardzo BARDZO czekam na Deflowered Angel <3 Cierpliwie czekam, ale nie każ mi cierpieć ;P The Devil Wears Gucci też jest genialne <3
HWAITING ALISS!!! Jesteśmy z Tobą i zawsze czekamy na Twoje dzieła ;*
P.S Nadrabiam zaległości w komentowaniu, przeczytałam oczywiście już dawno xD
I nawzajem, miłego wakacyjnego odpoczynku ^^
UsuńSzczerze nie myślałam że bedziesz jeszcze dodawać ciąg dalszy Troublemaker...ale miło mnie zaskoczyłaś
OdpowiedzUsuńżyczę weny :)))
Mam do ciebie pytanie....czy wyrażasz zgodę na skopiowanie twego opowiadania otórz bardzo chciałabym zrobić z niego plik w formie pdf abym mogła go czytać kiedy zechcę
jeśli wyrażasz zgodę to po zrobieniu z tego ebooka
podesłabym ci go i mogłabyś go udostępnić gdzie byś chciała
proszę o jak najszybszą odpowiedź
~KUUKI
Jeśli tylko uwzględnisz w tym, kto jest autorem, to oczywiście, nie mam nic przeciwko. ^^
UsuńOczywiście że napisze :)))
UsuńDziękuje bardzo
Witaj.
OdpowiedzUsuńDodałam tego bloga do listy blogów o SHINee u mnie na its-just-shinee.blogspot.com
Ten komentarz ma Cię tylko o tym poinformować, więc śmiało możesz go usunąć, jeśli uznasz go za spam ;)
Świetne świetne świetne :) kocham to opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Award. Więcej informacji na: http://timefliesfaster.blogspot.com/2015/02/liebster-award.html
Najlepsze 4ever ! <3
OdpowiedzUsuńAlis, przepraszam, że tutaj, niestety nie mam Twojego aska... Co z moim ukochanym opowiadaniem o Panu Gucci? Wytrwale czekam na kontynuację!
OdpowiedzUsuńMam zamiar kontynuować je w czerwcu, na razie moim życiem zawładnęła maturka. xD
Usuńczytam te opowiadanie juz w 2015 roku i jesli o mnie chodzi naprawde jestem zachwycona. ovzywiscie nie bylabym soba gdybym nie zwrocila uwagi na pewne bledy rzeczowe ale co tam... nie pisze tego po to by hejtowac, wiec stlamsze w sobi caly moj nienawidzacy wszystko i wszystkich temperament i powiem: laska nie porzucaj tak amber... llamcia nie moze tak zostac sama widac ze zalezy jej na sulli wiec wszegmogaca panno aliss ktora pelni tu funkcje boga! blagam zrob cos... pozatym powodzenia na maturze mysle ze wypracowanie napiszesz spiewajaco!
OdpowiedzUsuńCzytam to po raz kolejny i znów zakochałam się w TM aż mam ochotę przeczytać od zera. Od początku ♡
OdpowiedzUsuńI chyba to zrobię. Czekam ciągle z niecierpliwością na dalsze losy.
hwaiting ♡
Czytam to po raz kolejny i znów zakochałam się w TM aż mam ochotę przeczytać od zera. Od początku ♡
OdpowiedzUsuńI chyba to zrobię. Czekam ciągle z niecierpliwością na dalsze losy.
hwaiting ♡
Awww *^* Powiem tyle, że pracuję nad dodatkiem numer 2, bo też mnie tak naszło ostatnio. xD Nic chyba specjalnego, bo kontynuacji jako takiej nadal nie przewiduję, ale myślę że czerwiec/lipiec można się czegoś spodziewać~ :3
UsuńNaprawdę długo zbierałam się, żeby przeczytać to opowiadanie, bo szczerze to za 2minem niespecjalnie przeszkadzam i prawdę mówiąc wzięłam się za nie, bo odczuwał nałogowy niedosyt JongKey (którego było mi za mało trochę i przyznam, chciałabym się dowiedzieć co tam u nich słychać) i żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Z automatu zawędrowało na szczyt listy moich ulubionych opowiadań i cieszę się strasznie z serii dodatków, której wyczekiwać będę niecierpliwie. Lepiej późno niż wcale. :D
OdpowiedzUsuń